sobota, 16 sierpnia 2014

Złudzenie wolności

Easy Rider (Stany Zjednoczone 1969) - reż Dennis Hopper

Oglądanie pozycji piastujących miejsce w rankingach najlepszych filmów wywołuje ciepłe poczucie gwarancji dobrej produkcji oraz przyjemność obcowania z dziełem ważnym. Każdy większy film zrobił coś dla kinematografii. Wprowadził modę na konkretne ujęcia, wypromował styl gry aktorskiej (czy też samego aktora) lub rozpoczął, albo dołożył się do ważnego nurtu. Easy Rider to film o pragnieniu wolności. Jego postulat wolności oraz zróżnicowana recepcja bez pytania wpycha ten film między przełomowe.

Na zdj. od lewej: Peter Fonda i Dennis Hopper

Począwszy od przełomu lat 60. i 70., aż do początku lat 80. w Stanach Zjednoczonych miejsce miał nurt Nowego Hollywoodu. Młodzi twórcy wprowadzili do sztampowego kina o systemie studyjnym powiew świeżego powietrza. Wzorujący się na francuskiej Nowej Fali reżyserzy udowodnili, że można mieć korporacyjne, choć niewielkie, pieniądze i kręcić filmy ambitne. To złote czasy kina amerykańskiego. Naturalnie, ruch ten (jak i film) spotkał się z niechęcią zwolenników filmów niepodległych. Ku ich niezadowoleniu zarobił mnóstwo pieniędzy i stał się prekursorem Nowego Hollywoodu, który wyprodukował takie perełki jak Czyż nie dobija się koni, Bonnie i Clyde, Absolwent. Wszystkie łączy to samo, żaden nie jest taki sam.

Easy Rider jest o dwóch wolnych jeźdźcach (motocyklowych), którzy wolność tę okupić musieli transakcją narkotykową. Wtedy stać ich było na dwie nowiutkie maszyny ze stajni Harleya-Davidsona. Zapewnić im miały podróż do Nowego Orleanu na festiwal Mardi Gras, a tam spełnić się miały ich wszystkie marzenia. W oparach dymu marihuanowego prą leniwie przed siebie. Kino drogi charakteryzuje się stopniową zmianą, dojrzewaniem głównego bohatera. Nasi poszukują prawdziwej Ameryki. Pokazuje się ona w duszach ludzi, których spotykają.

Ma się jednak wrażenie, że konfrontacje, na które są wystawiani, jakoś ich rozczarowują. Choć nie zmienia to zupełnie ich optymistycznego nastawienia, nie tego szukają i nie tego się spodziewają. Światopogląd, manifestowany przez długie włosy i specyficzny styl ubioru, odstrasza ludzi, którzy odmawiają im noclegu w przydrożnym motelu, czy którzy agresywnymi komentarzami odstraszają ich z lokalnego baru. Podróż ma miejsce przez amerykańskie miasteczka, stanowiąc przekrój typowego mieszkańca południa, których znaczną większość stanowią prości farmerzy.

Na zdj. od lewej: Jack Nicholson i Peter Fonda

Nie te osoby jednak stanowią największe oddziaływanie na głównych bohaterów. Prawnik alkoholik, którego świetną kreację stworzył Jack Nicholson, tłumaczy im, czym właściwie jest wolność i dlaczego tak przeraża przeciętnych zjadaczy chleba. Mieszkaniec komuny hippisowskiej pokazuje, jak mogłoby wyglądać ich życie, gdyby uniezależnili się od wpływów, środków i zwyczajów świata zewnętrznego. W końcu szalony czas spędzony z prostytutkami z ekskluzywnego domu publicznego na upragnionym Mardi Gras (w mistrzowsko skonstruowanej sekwencji haju) ukazuje z czego tak naprawdę ulepione było ich marzenie. Tragiczny koniec ich podróży stanowi metaforę sensu poszukiwania i manifestowania wolności w ówczesnej Ameryce.

Silny pesymizm tego obrazu równoważony jest upajającym nastrojem wielkiej wędrówki przez pustynie i krajobrazy górzyste południowych Stanów Zjednoczonych. Puste, długie pasy asfaltu sięgają horyzontu. Bohaterowie prawie nie rozmawiają, zdają się jedynie kontemplować swoje bytowanie. Połykają kolejne kilometry nie martwiąc się o nic. Nie znalazłby się lepszy krajobraz do opowiedzenia tej historii.


Trudno określić granicę między niedbałymi zdjęciami i montażem jako celowym środkiem oddającym beztroskie podejście do życia głównych bohaterów, a jako efektem niskiego budżetu. Również sztywna gra aktorska i chaotyczne, jakby nieuporządkowane dialogi zwodzą - czy reprezentują niezdecydowanie? Czy są po prostu efektem braku umiejętności reżyserskich? Te zarzuty jednak znów rekompensowane są przez znakomitą ścieżkę dźwiękową. Born to Be Wild nierozerwalnie kojarzy się z wiatrem we włosach i dźwiękiem silnika motocyklowego.

0 komentarze:

Prześlij komentarz