czwartek, 15 grudnia 2016

Huncwot raz

Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie (Stany Zjednoczone 2016) - reż. Gareth Edwards


Przede wszystkim muszę we wstępie opisać swoje oczekiwania. Dodać oczywiście jak zostały obniżone przez Przebudzenie Mocy sprzed roku. Zaznaczyć jakim tamta część była niewypałem, wymienić nazwisko reżysera i oczywiście zaznaczyć, że Disney, czyli posiadacz konta bankowego otrzymującego zysk boxoffice oraz wytwórnia BAJEK DLA DZIECI i wszystkich innych nowotworów przejęła Gwiezdne Wojny, używając przy tym słowa franczyzna. Ale ponieważ film mnie pozytywnie zaskoczył to i ja nie zachowam się szablonowo.

Na zdj. Felicity Jones i Diego Luna.

Film uderza od początku wieloma dziwnymi nazwiskami i jedną niezwykłą postacią – Orson Krennic. Człowiek tylko otwiera usta, a z nich płynie muzyka dla moich uszu. Żadnych potulnych, wpisujących się w schemat imperialnego dowódcy suchych poleceń, tylko prawdziwa arogancja i cynizm. To dobry znak już na samym początku, że postaci będą miały faktycznie jakieś barwy. Reżyser długo nie rozwleka wprowadzania do historii i już po 20 minutach mamy akcję. I ani na minutę widz się nie znudzi, ponieważ po każdym odetchnięciu natychmiast następuje powrót do akcji.

Oprócz tego film naprawił wielki błąd poprzednika. Korzysta z uniwersum Gwiezdnych Wojen, ale nie kopiuje go w rozpaczliwej chęci przywołania nostalgii z lat 70. Pokazuje ten sam fragment świata, ale nie jest on identyczny z żadnym poprzednim elementem z oryginalnej trylogii. Kilka skrzyżowanych sytuacji z Nowej Nadzei przypomina w jakim czasie osadzona jest fabuła i przynosi odrobinę śmiechu w przeciwieństwie do zażenowania po Przebudzeniu Mocy, które kalkowało Lucasa bezwstydnie.

Elementy techniczne oceniam bardzo wysoko. Zarzuty braku charakterystycznej muzyki rozumiem, ale nie mogę powiedzieć, że nie pasował mi układ ze świeżą ścieżką dźwiękową. Należy pamiętać, że to osobny film, więc i muzyka była świeża. Nie ma nawet piśmiennego prologu ulatującego w przestrzeń. Wszystko jest doskonale wyważone między włączeniem wszystkich stworków, broni, maszyn wojennych i planet, które znamy, a chęcią stworzenia osobnego dzieła. Jestem pod wielkim wrażeniem intuicji twórców. Szczególnie scenarzystów. Tym bardziej, że paradoksalnie to osobne dzieło jest nierozerwalnie złączone z Nową Nadzieją, ponieważ ich akcje dzieją się równolegle.

Na zdj. robot K-2SO z modułem sarkastycznego poczucia humoru oraz Felicity Jones.

Dialogi są dopracowane, co dziwi w typie filmu nastawionego na efekty specjalne. Albo występują w nieznacznej ilości, zastąpione, jak należałoby oczekiwać od dzieła audiowizualnego, grą aktorską, albo bawią całą salę kinową. Postać robota K-2 zastąpiła z powodzeniem wszystkie poprzednie trzecioplanowe role C-3PO, R2-D2, Jar Jara, a nawet Chewbacci swoim poczuciem humoru i nie narzucającą się chęcią zdobycia sympatii widzów. Co prawda trudno mi zrozumieć jak robot może posługiwać się sarkazmem, ale nie zamierzam drążyć tematu, skoro efekt jest doskonały. Mówiąc o wątkach drugoplanowych, kolejnym elementem wspólnym z oryginalnym pomysłem Lucasa na stworzenie nowego rodzaju opery sci-fi była równoległa akcja. W Łotrze akcja odbywa się na kilku płaszczyznach czasowych, a wszystkie postaci są doskonale zdywersyfikowane i niebanalne.

Film opisywany jest często jako gratka dla fanów sagi. To prawda, bo przedstawia idealne podejście do marki, którą wykorzystuje subtelnie i z głową. Uważam jednak, że ze względu na wspaniałą chemię między głównymi bohaterami, autentyczne lokalizacje i prawdziwą charakteryzację, zamiast animacji komputerowych i doskonałą konstrukcję scenariusza film zaspokoi również typ widza, jak panią siedzącą za mną, która głośno zastanawiała się tuż przed seansem czy będzie zaraz oglądać kontynuację „tego filmu sprzed roku”. To film, który wzrusza, rozśmiesza i wciska w fotel, a za ujęcie z zamontowanej do X-winga wychodzącego z nadprzestrzeni kamery należy się nagroda publiczności. Wszystko jest opracowane i przymknę oko nawet na kilka jawnie marketingowo nastawionych scenek, mających na celu nakręcić sprzedaż figurek.

Imperialny niszczyciel. Reżyser ma do niech słabość.

Widać po niskiej elokwencji wypowiedzi, że jestem pod ogromnym wrażeniem seansu i wciąż układam go sobie w głowie. Poza tym jest późno. Tak, czy inaczej, film jest doskonały. Najlepsza nowa część Gwiezdnych Wojen. Proszę, powiedziałem to.

0 komentarze:

Prześlij komentarz