piątek, 14 sierpnia 2015

15 polskich filmów czarno-białych, które musisz objerzeć | cz. 1/2

Nigdy nie ukrywałem swojego obrzydzenia do obecnej kinematografii głównego nurtu. Spójrzmy na rozkładówkę kina w pierwszym centrum handlowym. Większość to obraźliwe dla inteligencji produkcje amerykańskie, reszta to słabe polskie komedie romantyczne, wmawiające mi, że przeciętny polak jeździ szóstej serii BMW i mieszka w centrum Warszawy. Budzi to mój niesmak i niepokój. My, którzy posiadamy bogatą historię kina produkujemy takie głupoty? Oprócz daty bitwy pod Grunwaldem warto znać rodzimą kinematografie z czasów swej świetności.

W zamiarze miałem stworzenie zestawienia dziesięciu najlepszych Polskich filmów. Szybko okazało się żadnym sposobem nie zamknąłbym tej listy nawet w trzydziestu pozycjach. Polska kinematografia jest tak rozległa i niesamowita, że będę miał przyjemność podobnych list stworzyć kilka.

Tymczasem zajmujemy się kinem czarno-białym. Nie tylko ze względu na niezwykłą estetykę filmów czarno-białych, ale epokę, jaką pamiętały. Powojenne produkcje ruszyły pełną parą, jako znak dumy i niepodległości polskiej kinematografii. Polska Szkoła Filmowa, jak nazwa wskazuje, to nurt młodych wykształconych reżyserów, którzy stworzyli nowy standard w polskiej kinematografii, nie odbiegający jakością od sceny światowej. Mało tego - będący przykładem do naśladowania.

Pomijam naturalnie szlagiery, które każdy kojarzy z telewizji, jak Seksmisja czy Sami Swoi. Chcę przedstawić filmy, których nie wyświetla się rok w rok w czasie świąt, a powinno się, bo są arcydziełami i w pełni zasługują na publiczność, której nie posiadają. Cudzego nie chwal, swoje poznaj!

1. Popiół i diament (Polska 1958) - reż. Andrzej Wajda

Na zdj. Zbigniew Cybulski w kultowej scenie z kieliszkami spirytusu.

Prawdopodobnie najważniejszy polski film. Opiewany na zagranicznych festiwalach, wychwalany przez filmoznawców i co do przewidzenia - równie mocno krytykowany. Nie uważam, że jest najlepszym polskim film par excellence, ale nie mogło go zabraknąć na tej liście.

To historia żołnierza AK, odgrywanego przez Zbigniewa Cybulskiego, ikony Polskiej Szkoły Filmowej, który ostatniego dnia wojny zakochuje się w przepięknej barmance i ma wątpliwości moralne do prowadzonej walki zbrojnej i do kolejnej misji. Film jest ważny dlatego, że dzięki Cybulskiemu i Wajdzie wojna i partyzantka otrzymała zupełnie nowy wizerunek. Oto mamy młodego, dynamicznego aktora w ciemnych okularach, co samo w sobie było ewenementem, a wręcz dziwactwem, zachowaniem naśladującego Jamesa Deana, który gra akowca. Śmiertelnie poważny temat w ujęciu przystępnym dla publiczności, do której był kierowany. Dzięki temu został zapamiętany na lata.

Młodzi twórcy mieli dość patetyczności i sztywnego kina "starej szkoły". Wajda stworzył film o wyraźnie nietuzinkowym i humanistycznym nastawieniu. Teraz rozumiecie chyba, dlaczego wzbudza tyle skrajnych emocji? Udało mu się przy tym oddać odpowiedni szacunek wszystkim walczącym za niepodległą Polskę - scena podpalania kieliszków ze spirytusem jest doskonała. Temat wojny, co nie dziwi, był najpopularniejszy w kinie lat 1945-1970.

2. Matka Joanna od Aniołów (Polska 1961) - reż. Jerzy Kawalerowicz

Na zdj. Lucyna Winnicka w roli tytułowej Matki Joanny.

Film, który powinien obejrzeć każdy ceniący sobie estetykę w sztuce. Najlepiej sfotografowany polski film, co do tego nie mam wątpliwości. Kawalerowicz oddał go w ręce Jerzego Wójcika, uzdolnionego operatora odpowiedzialnego za zdjęcia do wielu produkcji, również z tej listy. Scenografia dobrana została idealnie, a kostiumy dopełniają piękna. Każdy kadr jest jak obraz, a całość wygląda oszałamiająco. Co więcej, zdjęcia te uchodziły wówczas za nowatorskie, podnosząc poprzeczkę dla każdej kolejnej produkcji.

Film traktuje o księdzu, który interweniuje w klasztorze pełnym [prawdopodobnie] opętanych sióstr. Trudno jednak, nie opisując fabuły, jednoznacznie stwierdzić o czym jest film. O złu, o potrzebie zrozumienia i poznania siebie, samospełnienia, usprawiedliwienia swojej egzystencji? Film podnosi te tematy biorąc rozterki bohaterów jedynie za pretekst. Niezwykłe spojrzenie na ludzką psychikę i duchowość. I wbrew pozorom nie jest to film antyreligijny, choć prawdopodobnie z takiego przypuszczenia trafił na ekrany bez problemu ze strony władz.

Pomimo swojej powagi jest tu jedna z najśmieszniejszych kwestii w polskim kinie. Bo zło jest duże i małe :D (minuta 1:26:53)

3. Kanał (Polska 1956) - reż. Andrzej Wajda

Na zdj. Teresa Iżewska i Tadeusz Janczar.

Najstarszy film z zestawienia. Ma się wrażenie większej aktualności - kwestii powstańców zamkniętych w kanałach, stamtąd walczących o stolicę. Jedna z produkcji, w której powaga tematu przyćmiewa wszystkie inne elementy filmu. Bynajmniej nie oznacza to, że jest źle nakręcony; inne elementy schodzą na po prostu na dalszy plan.

Jeden z pierwszych filmów Andrzeja Wajdy. Od samego początku reżyser był zainteresowany polską historią. Jak widać nawyk zawodowy pozostał do dziś. Wtedy jednak trudno było kręcić o czym innym. Wydawać by się mogło, że po pięciu latach wojny ludzie będą mieli dosyć wspominania. Jednak ilość filmów tematyki wojennej udowadnia jak wielki ślad w pamięci narodowej pozostawiła.

Wajda zawsze próbował spoglądać trochę inaczej na tematy wyniosłe. Bardziej przystępnie. Powstańcy, co widać na kadrze powyżej, są niemal hollywoodzkiej urody, a między nimi oczywiście zradza się uczucie. Nie uważam jednak, aby był to krok w złą stronę.

4. Żywot Mateusza (Polska 1967) - reż. Witold Leszczyński

Na zdj. kapitalny w każdej roli Franciszek Pieczka.

Ulubiony film w całym zestawieniu. Nie da się przejść obojętnie wobec tak naturalnego, bliskiego wsi i chłopa filmu. W jakiś sposób tego typu produkcje rozczulają mnie. Całe życie mieszkałem w mieście i zwykły film o chłopach to dla mnie zjawisko. Jak zresztą większość filmów tego autora, który w kadr mieści polską wieś. Tę tradycyjną, wschodnią, wydaje się bliższą korzeni. W Konopielce, gdzie nowa nauczycielka wprowadza zamęt w głowie chłopa i jest powiewem nowoczesnej Polski, Leszczyński pokazuje wieś w kontraście, ale nie negatywnie. Żywot Mateusza to historia bardziej hermetyczna, skupiona na jednostce wewnątrz strefy komfortu.

Kim właściwie jest główny bohater? Ni mo pola, ni mo obory, a jednak żyje sobie w domku ze swoją siostrą i czerpie z życia ile może. "Kto wcześnie wstaje..." i już ma świetny humor. Absolutnie bezpretesjonalne, proste podejście do życia. Przypomina nieco dziecko zamknięte w ciele dorosłego mężczyzny. Na pierwszy rzut oka film wygląda jak rozprawa o opóźnionym mężczyźnie, którym zajmuje się siostra, ale bez kontekstu interakcji ze grupą. Tylko relacje wewnątrz rodziny. Sytuacja, w której tak przywiązane do siebie rodzeństwo staje przed zagrożeniem rozdzielenia, ponieważ, cóż, kobieta prędzej czy później będzie chciała za mąż pójść. Absztyfikant staje się zagrożeniem, wielkim młotem burzący słodką sielankę życia pośród natury bez trosk i zmartwień.

Niezwykły dramat, z pozoru odległy od realiów wielkomiejskich, jednak na tyle intymny i bliski widza, że w odbiorze uniwersalny. Polecam go z całego serca, razem z resztą twórczość tego reżysera.

5. Nóż w wodzie (Polska 1961) - reż. Roman Polański

Na zdj. od lewej Leon Niemczyk i Zygmunt Malanowicz.

Mechanizm z bólem zawył, przez kilka sekund nic się nie ruszyło, ale w końcu wrota drgnęły. Otworzyła się brama do zachodniej kariery człowieka, którego często skrótowo nazywam Romańskim. Wszystko zaczęło się od Noża w wodzie. W opisie Polskiej Szkoły Filmowej widnieje enigmatycznie, że zajmowała się tematem wojny i postaw ludzkich. Ten film dotyczyć będzie zdecydowanie drugiego zagadnienia.

Niepozorna konfrontacja. Młody przeciw starszemu, beztroski przeciw odpowiedzialnemu, a w tle kobieta. Ubezwłasnowolniona jak samica w stadzie, jak trofeum do zdobycia, nie dla złota tylko na dowód tryumfu. Akcja odbywa się na jachcie co jest pretekstem do bliskich, nowofalowych ujęć. Nowa szkoła zdjęć, nietuzinkowy scenariusz, znakomita reżyseria. Przełom w kinie, ponieważ w końcu dogoniliśmy zagraniczną konkurencję. Udowodniliśmy, że na polu kinematografii żadni z nas amatorzy. Film otrzymał Oscara i dzięki temu sukcesowi Romański przeskoczył przez ocean i tam nakręcił kilka porządnych dzieł z odpowiednim funduszami. Właściwy człowiek na właściwym miejscu, powód do dumy.

6. Pociąg (Polska 1959) - reż. Jerzy Kawalerowicz

Na zdj. Leon Niemczyk i Lucyna Winnicka.

Dzieła artystyczne odbijają w pewnym stopniu osobowość artysty. Sądząc po wywiadach Kawalerowicz to człowiek bardzo spokojny i skromny. Cichy obserwator życia, który kontempluje i interpretuje, pozostając na uboczu. Przygoda we własnej podróży natchnęła go do nakręcenia Pociągu. To historia o dwójce nieznajomych, skazanych na siebie w przedziale sypialnym, którzy czy chcąc nie chcąc dowiedzą się na swój temat wiele, a to ich do siebie zbliży. Nie szukałbym tu wątków silnie miłosnych czy erotycznych. Bardziej ciekawe w tej produkcji jest przekrój obywatela lat 60. Oprócz dwójki głównych bohaterów są równierz wątki poboczne, które skupiają się na postawach w konkretnych sytuacjach. Kopalnia wiedzy o tamtych czasach. No i Cybulski, jak wisienka na torcie, wpada na chwilę powiedzieć "cześć". Ten człowiek był wtedy wszędzie, chodzący symbol Polskiej Szkoły Filmowej.

Mam sentyment do tego reżysera, mimo iż nie wszystkie jego filmy mnie zachwycają. Zachwyca mnie on, swoją osobą i swoim nastawieniem. Cenię go tak bardzo, że jego filmy wchodzą łatwiej. Poza tym miał znakomity dar do wplatania w swoje produkcje estetycznych wątków erotycznych. Wystarczy spojrzeć na Lilianę Komorowską w Austerii czy Barbarę Brylską w Faraonie (NSFW). Piękno uchwycone ze smakiem i wyczuciem. Niewielu to potrafi. Wielki atut polskiego kina, swoją drogą.

7. Świadectwo urodzenia (Polska 1961) - reż. Stanisław Różewicz

Na zdj. Beata Barszczewska, dziewczynka o niezwykłych oczach.

Prawdopodobnie najbardziej chwytająca za serce produkcja filmowa o tematyce okupacji. Trzy nowele przedstawiające zagadnienie z kilku stron, ale zawsze z perspektywy dziecka. Nastrój w filmie jest ponury - ciemne oświetlenie, złowieszcze dźwięki, wzruszające występy dziecięcych aktorów. Podczas seansu poczujesz dreszcz na karku, tak bezkompromisowe podejście do tematu ma reżyser. Film nie na każdą okazję, ale pozycja zdecydowanie obowiązkowa, bo nie tylko poruszająca merytorycznie, ale również znakomicie nakręcona.

Film z pewnością pozostawi ślad . Ja wciąż słyszę dźwięk niemieckich czołgów przetaczających się przez las, w którym ukrywa się chłopiec czy sympatię do żydowskiej dziewczynki z sierocińca, którą zainteresowali się funkcjonariusze SS. Wszystkie zmartwienia odchodzą w niepamięć, kiedy na ekranie prezentowane jest niemal namacalne cierpienie i trwoga.

8. Rejs (Polska 1970) - reż. Marek Piwowski

Na zdj.  od lewej Wanda Stanisławska-Lothe i Irena Iżykowska oraz Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz, późniejszy legendarny duet komediowy.

Najzabawniejszy polski film, bez dwóch zdań. Zamiast oglądać w kółko Dzień Świra (który notabene nie jest komedią) czy Kilera, zobacz jak robili to kabareciarze w latach 70. Podczas seansu w kinie ryczałem na głos, co raczej rzadko mi się zdarza. Poziom dystansu do siebie i połączenia improwizacji z niezręcznymi scenami daje komedię, która przyprawi cię o ból brzucha, ze śmiechu oczywiście, przedłuży życie o dobrych kilka lat i udowodni, że kraj i obywatele PRLu wcale nie byli ponurzy. Przy okazji jest to trafny i wciąż aktualny obraz Polaka. Kto by się spodziewał, że tak niewiele zmieni się w mentalności przez 40 lat, i to 25 lat po transformacji ustrojowej.

Na planie podobno jakiś scenariusz był, ale od razu widać, że korzystano z niego raczej rzadko. Wielu aktorów występujących w filmie to albo kabareciarze, albo ludzie prosto z ulicy (np. Himilsbach), więc produkcja jest o tyle autentyczniejsza. Pomieszanie najzwyczajniejszych codziennych sytuacji z absurdalnymi PRLowski zjawiskami przemawia do mnie lepiej niż Bareja do potęgi. Tak powstał film kultowy, który trzeba znać!

 
Warto dodać, że pięknym ukłonem w stronę nas, widzów, była digitalizacja większości zbiorów (często po rekonstrukcji cyfrowej) prosto na kanał Youtube Studia Filmowego Tor i Studia Filmowego Kadr. Poniżej linki:


niedziela, 9 sierpnia 2015

Intymność

Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom (Stany Zjednoczone 2012) - reż. (i scen.) Wes Anderson


Pesymiści twierdzą, że filmów powstaje taka ilość, że nawet jeśli byśmy oglądali je 24 godziny na dobę, nie obejrzelibyśmy wszystkiego. Optymiści cieszą się, że źródło ich pasji nigdy nie wyschnie. Ja do kinematografii podchodzę raczej antymainstreamowo, co dało się zauważyć w moich poprzednich wpisach. Ja sobie filmy oglądam i na nikogo nie patrzę. Co mi tu krytyk będzie dyktował, że Grand Budapest Hotel mam oglądać. Że jakiś Wes Anderson podobno piękne filmy robi. A idź pan, ja sam wiem najlepiej. Jednak zdarza się, że filmu nie oglądam samemu, a w towarzystwie osoby wybrednej, z konkretnie określonymi wymaganiami. "Nowy, lekki, miłosny". Więc jeśli nie chcesz, człowieku, wylądować na wieczór z sagą Zmierzch na swoim ekranie lepiej pogłówkuj nad czymś sensownym. Pękłem - sięgnąłem po tak gorąco chwalonego Wesa Andersona.

Na zdj. od lewej Kara Hayward i Jared Gilman.

Nie zgadzam się, żeby skłonność do oglądania romansów miały tylko kobiety. To raczej mężczyźni bardziej lubią filmy sensacyjne i wojenne. Miłość jest obiektywna, więc historie miłosne trafiają do obu płci jednakowo. Nie ma facetów niewrażliwych, są najwyżej zamknięci w sobie, więc twój luby odmawiając ci seansu komedii romantycznej po prostu utrzymuje pozory (albo sprytnie unika nieuchronnej klęski filmowej, ale to osobna kwestia). A ja lubię, tylko w odpowiedniej formie. Jak wszystkie filmy zresztą. A Wes formę ma niepowtarzalną i piękną. Pod tym względem przypomina Woodiego Allena. Filmy autorskie, jedyne w swoim rodzaju, do tego intelektualne i o ciepłym nastroju. Anderson w przeciwieństwie do Allena oferuje jednak mniej dialogów na rzecz języka obrazu. Cechy charakteru i nastroje bohaterów oddaje odpowiednimi zdjęciami i montażem. Korzysta z narzędzia jakim jest obraz, jak wprawny autor z atrybutów języka.

Porównanie to jest celowe, ponieważ Kochankowie z Księżyca jest jak ulubiona książka. Nawiązuje intymny związek z odbiorcą i przekonuje go do utożsamiania się z którymś z bohaterów lub którąś z sytuacji. Film ten otacza ciepłym kocem i angażuje w historię przez szczególny sposób narracji. Na tej samej zasadzie działa dobra książka. Obie aktywności po ukończeniu dzieła pozostawiają ślad emocjonalny. Uczucie smutnej nostalgii po tym, jak skończyło się coś pięknego. Nie chodzi tylko o przepiękną historię miłości pary dwunastolatków, ale sposób jej przedstawienia. Całość ma miejsce w romantycznej scenerii lat sześćdziesiątych - zamiast SMSów listy, zamiast metropolii dzikie wyspy Nowej Anglii. Wyraźne są również staroświeckie zwyczaje i w pewnym stopniu zaściankowość moralna. Niektórych rzeczy nie wolno z zasady i bez dyskusji. Dlatego miłość nastolatków jest silna, ponieważ istnieje na przekór.

Na zdj. na pierwszym planie Edward Norton - znakomity przykład prawdziwego aktorskiego kameleona.

Rzut oka na kilka kadrów z filmu zdradza jego ramę wizualną. Ale jest coś czego nie sposób uchwycić w obiektyw aparatu. Montaż, bodaj najsilniejsza broń Wesa, jest zaplanowany i dopracowany do ostatniego szczegółu. Odbywa się płynnie, logicznie i co najważniejsze satysfakcjonuje łaknienie perfekcjonizmu. Każde ujęcie jest rozkosznie symetryczne, bogate w żywe kolory. Film posiada optymalną ilość specyficznego humoru i jest prawdziwie optymistyczny. Nawet scena finalna, mimo pozornej grozy, odbywa się w sposób odrealniony, jak z komiksu. Film ma formę opowieści, o której z góry wiemy, że dobrze się kończy. Reżyser przede wszystkim kreuje świat na własne potrzeby, jak dziecko lepiące sobie zabawkę z plasteliny. Osadzone tylko we własnych realiach przedstawia oryginalną historię w specyficznej konwencji. Produkcja autorska z krwi i kości.

Wiem, że mam do czynienia z dziełem osobistym, jeśli ma ono wyraźną osobowość. Jest odbiciem lustrzanym autora, iluminującym z ekranu w intencji nawiązania kontaktu z widzem. Interakcja - tym jest kino. Przysparzaniem wrażliwego doznania w prawdziwie intymnych okolicznościach na unikatowe dzieło artystyczne. Nie ma dwóch takich samych płatków śniegu i dwóch takich samych reżyserów. Ile razy mam to powtarzać - jeszcze nie było wszystkiego! Wciąż będą nowe rzeczy, nowi twórcy ze świeżym podejściem, odkrywający przede mną część mojej emocjonalności, której sam nie znałem. Nie z rzemieślnictwem, ale ze sztuką mamy do czynienia. Najlepszego sortu, w przypadku Andersona. Nie ważna jest ocena, ale doznanie. Tutaj euforii nie ma końca. Tym z kolei jest sztuka - radością odczuwania.

Na zdj. urocza Kara Hayward.

Płodności i dalszej nietuzinkowości autorowi życzę. Przed tym młodym skądinąd reżyserem świetlana przyszłość filmowa spoczywa i ja z chęcią pozostanę jej oddanym odbiorcą.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Podsumowanie miesiąca: lipiec 2015

Kadr z filmu Podwodne życie ze Stevem Zissou (Stany Zjednoczone 2004) w reż. Wesa Andersona.



Dużo pozycji niemieckich, ku szlifowaniu języka. Nowa fascynacja Wesem Andersonem, mam nadzieję, że nie skończy się za szybko. Filmów mniej niż bym chciał, ale wakacje są, prawda, wszystko jasne.


Wszystkie opisy poniżej pojawiają się na bieżąco w Filmotece. Co miesiąc gromadzę je w jeden wpis.
 

A Field in England (Wielka Brytania 2013) - reż. Ben Wheatley
Dawna lista do obejrzenia, pamiętająca jeszcze chyba Odyseję filmową, mi to poleciła. Jak się można domyśleć po pochodzeniu (listy do obejrzenia i narodowości) było ciekawie. Podróż po czyśćcu, mówią jedni, poemat na temat angielskiego folkloru, mówią drudzy. Film jest i tym i tym.
Nakręcony sprawnie, szybko, zdecydowanie, co widać w każdej scenie. Nie ma tutaj zwykle pożądanej dbałości o szczegóły. Ma się wrażenie niejakiej beztroski w montażu i scenariuszu, ale współgra to doskonale z nie do końca jasną fabułą, dając obraz spójny. O dziwo.
Lubię te szerokokątne ujęcia, psychodeliczne scenki, jazdę po grzybkach i złowieszcze chmury. Ciekawa produkcja.


M - Morderca (Niemcy 1931) - reż. Fritz Lang
Jedno z arcydzieł kina lat trzydziestych. Z lekką wyrozumiałością oglądane, bowiem film sprzed 80 lat, jednak broni się znakomicie. Pokazuje społeczeństwo w reakcji na wiadomość o grasującym mordercy dzieci oraz samego mordercę, który najwyraźniej cierpi na chorobę umysłową. Widzę tu nowoczesny postulat propsychologiczny i rozprawkę na temat psychologii tłumu.
Dzieło niezwykle ambitne, dopracowane, niemieckie w każdym calu. No i dźwiękowe, co w tamtych czasach z pewnością robiło wrażenie.


Tylko Bóg wybacza (Stany Zjednoczone, Tajlandia 2013) - reż. Nicolas Winding Refn
Jestem zdecydowanie przeciwko przerostowi formy nad treścią. Jak ktoś ten film czuje i się jara, super, ale ja na pewno nie. Strata czasu, taśmy filmowej, czasu aktorów i reszty ekipy. Wariacja gatunkowa mnie nie przekonuje, a Ryan Gosling nie wystarczył. Wszystko jest nudne i bezsensu do tego stopnia, że posiadająca potencjał historia o honorze i męskich zasadach pociągnięta została do groteski. Końcówka to już w ogóle komiczna jest, nie dramatyczna. Wszystko jak psu w dupę.


Zakazana planeta (Stany Zjednoczone 1956) - reż. Fred M. Wilcox
Przeuroczy amerykański film sci-fi lat 50. Ten dziecięcy zachwyt eksploracją kosmosu, postępującą błyskawicznie technologią! Lada chwila powstanie amerykański program lotów kosmicznych, ale oni w wyobraźni już penetrowali nieskończoną przestrzeń w obco wyglądających spodkach kosmicznych. Widać rozmach, jak na ówczesne warunki. Jest też archaiczna konstrukcja hollywoodzka, czyli największy przystojniak zdobywa największą ślicznotkę, ma się rozumieć blondynkę o zniewalających kształtach i kokieteryjnie falującym głosiku. Wprowadzono robota - sztuczną inteligencję, odgrywającego rolę służącego/ochroniarza, to musiał być szał, skoro nawet w napisach początkowych się go wymienia.
Trudno powiedzieć, żeby film wciąż robił wrażenie, posiada jednak zupełnie inne walory. Mnie sam seans bardzo ucieszył, poprawił humor i opinię o fabryce snów. Wciąga i nie żenuje. Również plakat jest zniewalająco słodki. Amazing! Film niewątpliwie należy do klasyki gatunku.


Okręt (Niemcy - RFN 1981) - reż. Wolfgang Petersen
Kibicując wrogowi? Trochę tak. Filmy wojenne posiadają nastrój nie do podrobienia. W szczególności zaś te dotyczące łodzi podwodnych. Niezależnie od strony frontu.
Abstrahuję od ewidentnego wybielania się Niemców honorem i godnością ludzką żołnierzy Wehrmachtu.
Niezwykłe okoliczności, gdy kilkudziesięciu typa zamyka się w stalowej puszce i zrzuca się na dno oceanu, ostrzeliwując przy tym torpedami. Napięcie można nożem kroić i rosnące ciśnienie wraz z zanurzeniem czuć na własnej klatce piersiowej. Scenariusz jest znakomicie wyważony i nawet wersja reżyserska 3,5 godzinna nie nuży. Prawdziwy, zdrowy patos, trochę dramatyzmu i naturalnie wojennego fatalizmu. Dzieło doskonałe.


Światła wielkiego miasta (Stany Zjednoczone 1931) - reż. Charles Chaplin
Chaplin w najlepszym wydaniu. Facet się nie starzeje, bo wciąż bawi. Prawdziwy arcymistrz w swoim fachu.
Filmy nieme mają unikatową charakterystykę i ogląda się je nieco inaczej, ale produkcje Chaplina nie męczą i służą świetnie na rozpoczęcie przygody z tym kinem. Proste, slapstikowe skecze mogą wydawać się cierpkie, ale patrząc na żenujący poziom niektórych mówionych współczesnych komedii należy docenić geniusz uroczego włóczęgi, po tylu dekadach wciąż dominującego.


Sophie Scholl - ostatnie dni (Niemcy 2005) - reż. Marc Rothemund
Coś tak rutynowego, w jakości telewizyjnego, obrzydliwie sztucznego, źle nakręconego, w-wydającej-się-fałszywą-próbą-odkupienia ułudnego dawno nie widziałem. Intencje nie starczą. Film to film, a nie narzędzie demagogii. Fuj.


Biegnij Lola, biegnij (Niemcy 1998) - reż. Tom Tykwer
Pokolenie gier komputerowych robi filmy. Ej, stary, a jakby zrobić film, że coś się dzieje i główna bohaterka umiera, ale potem rodzi się i próbuje jeszcze raz? I, wiesz, wszystko tak nowocześnie, spoko nakręcić, i wziąć jakiś fajnych, wydziaranych i przefarbowanych aktorów? Jakiś napad, torba z hajsem, czarnych typów z beemki?
Kpię, film jest spoko, polecić można. Lekki sensacyjniak dla dzieciaków epoki GTA. Lola dziwna trochę, ale może przywykłem do filmów amerykańskich?


Okropna dziewczyna (Niemcy 1990) - reż. Michael Verhoeven
Kolejne rozliczenie z nieciekawą niemiecką historią. Ale podejście zupełnie inne, trochę satyryczne, sarkastyczne, teatralnie niepokorne. I moje mieszane uczucia rozstrzyga główna aktorka. Posiada tyle uroku, seksapilu i zaraźliwego optymizmu, że film można by obejrzeć dla niej tylko. Aż szkoda, że skończyła w kinie telewizyjnym.


Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom (Stany Zjednoczone 2012) - reż. Wes Anderson
Tak zaczęła się moja fascynacja Wesem Andersonem. Słyszałem o nim, widziałem zwiastuny, byłem świadkiem szumu medialnego z okazji premiery Grand Budapest Hotel, ale jakoś nie dałem się ponieść generalnemu zachwytowi, dopóki nie obejrzałem Moonrise Kingdom.
Piękne, magiczne, jedyne w swoim rodzaju. Symetryczne, pastelowe, przytulne. Taki nastrój mają jego filmy.
Ten jest jak ulubiona książka. Posiada rodzaj osobistego uroku, który, wydaje się, tylko my rozumiemy, który jest nasz i nikogo innego. To efekt niezwykłej intymności przedstawionej w filmie, notabene przy pomocy nieletnich aktorów, ale i znakomitego scenariusza.
Styl Wesa nie każdemu musi pasować. Jest jak sok pomidorowy. Spróbuj i albo nie będziesz mógł się bez niego obyć, albo nigdy do niego nie wrócisz. Soku pomidorowego nie cierpię, ale Wes mnie uwiódł.


Podwodne życie ze Stevem Zissou (Stany Zjednoczone 2004) - reż. Wes Anderson
Typowy Wes Anderson. Tak chyba można podpisać każdy jego film. Człowiek zajmuje we współczesnej kinematografii niezwykłą specjalną pozycję, ponieważ produkuje filmy, których nikt nie jest w stanie sfabrykować. To kino autorskie darzone uwielbieniem przez rzesze.
Bill Murray (uwielbiam człowieka, ale któż nie?) zajmuje podobną pozycję w kategorii aktora i otrzymujemy mieszankę idealną. Film jest ciekawy, dziwny, śmieszny i, jeśli to możliwe, pozytywnie melancholijny.
Mam wrażenie, że jest to zjawisko filmowe, którego nie da się podrobić. Oh well, będę zmuszony powtarzać to pod każdą produkcją Andersona.