piątek, 23 października 2015

Podsumowanie miesiąca: wrzesień 2015

Kadr z filmu Son of a Gun w reż. Juliusa Avery'ego, na zdj. Brenton Thwaites i  Ewan McGregor


Wszystkie opisy poniżej pojawiają się w Filmotece. Co miesiąc gromadzę je w jeden wpis.


Grand Budapest Hotel (Wielka Brytania 2014) - reż. Wes Anderson
Kolejny majstersztyk od anglika. Osobiście nie odbieram go tak entuzjastycznie jak Kochanków księżyca, ale poziom jest wyrównany. Teraz rozumiem dlaczego każdy mówił, że ten tytuł należy koniecznie obejrzeć. Trzeba i bez dyskusji. To ten rodzaj uniwersalnej, miłej dla oka komedii w angielskim stylu. Tylko nie mylić z Monty Pythonem, na miłość boską.


Ex Machina (Wielka Brytania 2015) - reż. Alex Garland
Średnich lotów sci-fi młodego reżysera. Scenariusz bardziej na powieść z ręki np. Dicka się nadaje, niż na film. Był znakomitym pretekstem do pomieszania nie tylko w fabule, ale i formie, na przykład wywołującym klaustrofobię ujęciami, albo szybkim montażem, ale nie - nic z tych rzeczy. Wszystkie elementy jakieś przeciętne. Na tym poprzestanę.


Son of a Gun (Australia 2014) - reż. Julius Avery
Wielka niespodzianka. Niektórym może wydawać się infantylny, nie obrazi mnie to, rozumiem. Jednak klasyczna forma gangsterska w nowym filmie sprawdza się. Zachwyca również wszechstronny Ewan McGregor, który całkiem dobrze gra zarówno bezwzględnego więźnia jak również czułego kochanka. Ale to w innym filmie. Jakimś pewnie.
Zakończenie powoduje grymas na twarzy, ale po przemyśleniu nie chciałbym innego. Ot, dramat o przyjaźni i wierności w konwencji gangsterskiej.


Podejrzani (Stany Zjednoczone 1995) - reż. Bryan Singer
No i co? Tak dobrze się zapowiadało, a się na tym męczyłem! Flaki z olejem. Jak to kogoś ekscytowało, to niech nie ogląda Rambo, bo zejdzie na zawał. Te młode mordy starych aktorów, ten dziwny, hollywoodzki filtr, te podwójne ujęcia z wyraźną granicą cięcia. Poczucie traconego czasu towarzyszyło mi cały seans. Ale zakończenie! Zupełne zaskoczenie! A więc to ON! Emocje jak na turnieju szachów. Idealny megahit Polsatu, zapewne megahit Polsatu.


The Black Hole (Wielka Brytania 2008) - reż. Philip Sansom, Olly Williams
Pomysłowy krótki metraż. Z typowym krótkometrażowym urokiem, czyli każdym ujęciem dopieszczonym, montażem niemal rozpisanym w scenopisie. Jakieś nawiązanie do współczesnych korporacji, wyścigu szczurów, tych rzeczy. I ten ciężki morał.


Priscilla, królowa pustyni (Australia 1994) - reż. Stephan Elliott
Tematyce filmów LGBT trzeba być dedykowanym, ale ten zdaje się być całkiem uniwersalny. Bywa śmieszny, bywa tragiczny. Aktorstwo stoi na najwyższym poziomie, powtarzam - absolutnie najwyższym. To największy atut filmu, jeden z wielu. Kostiumy są wręcz zjawiskowe, a musicalowe sceny dachu autobusu jeszcze lepsze. Scenariusz prosty, ale zdaje egzamin.
Film ma nieco inny cel, oswojenie ludzi z myślą, że transwestyta to też człowiek. Ciekawe, że obraz sprzed 25 lat byłby wciąż potrzebny w polszy. Stanowi oczywiście ładny przekrój australijskiego społeczeństwa, chociaż dokument to to nie jest.
Im więcej filmów australijskich oglądam, tym chętniej do nich wracam. Pięć plus.


Pociąg do Darjeeling (Wielka Brytania 2007) - reż. Wes Anderson
Taki sam, ale inny, gorszy. Nie porywa tak, jak reszta, choć jest równie ciekawy. Paradoks. Jest jednak pierwiastek w każdym filmie, który ciężko opisać słowami. Musi się film zwyczajnie podobać. Mi on nie przypadł do gust. Poza tym nie dzierżę Owena Wilsona. Jakaś alergia, nie wiem.


Utalentowany pan Ripley (Stany Zjednoczone 1999) - reż. Anthony Minghella
Mieszane uczucia. Występowała co prawda piękna Cate Blanchett i równie piękny Jude Law, ale film na kilometr śmierdział ekranizacją i miałem dziwne uczucie, że oglądam pewną historię, ale w gorszym wydaniu. Poza tym nie znoszę rutynowych ujęć, montażu i dialogów. Takich filmowców zostawmy do telewizyjnych dramatów obyczajowych, albo popularnych seriali.
Trzyma jednak w napięciu, pomimo że mniej więcej da się domyślić zakończenia. Nie polecam, nie odradzam, zależy co kto kiedy.


Fala (Niemcy 2008) - reż. Dennis Gansel
Raczej młodzieżowy, nieszczególnie ambitny, niby z pointą, która jednak jest widoczna już po opisie filmu. Niczym nie zaskakuje, nic nie wnosi. Główny aktor ratuje cały obraz, jest niezwykle przekonywujący. Reszta nie.


Edukatorzy (Niemcy 2004) - reż. Hans Weingartner
Te filmy niemieckie. Ze wszystkimi coś jest nie tak. Tematyka albo wyłącznie wojenna, albo super lewicowa. Nie przeszkadza mi to zwykle, ale w ultra zagęszczeniu idzie się pochorować.
Gra ten dziwny aktor, który chyba nie umie się uśmiechać i w ogóle ciągle ma jeden wyraz twarzy. Reszta też dziwna. Cały film dziwny, cholera. Nagrany jak dokument, w formacie kinowym, sfotografowany z ręki, ale po co? Jakby puścić aktorów samopas z jedną kopią scenopisu i przypadkowemu Hansowi kamerę VHS wręczyć, tak to wygląda. Okropnie męczący seans.

wtorek, 6 października 2015

15 polskich filmów czarno-białych, które musisz objerzeć | cz. 2/2

9. Pasażerka (Polska 1963) - reż. Andrzej Munk, Witold Lesiewicz

Na zdj. od lewej: Anna Ciepielewska, Marek Walczewski i Aleksandra Śląska.

Film nie tyle dobry, co niezwykle ważny. W polskiej kinematografii powstało kilka tytułów o tematyce obozów zagłady. Najważniejsze jednak to Pasażerka, Ostatni etap i Krajobraz po bitwie. Upamiętniają okropne zbrodnie hitlerowskie dokonane na ziemi polskiej. Wszystkie dzieła zlewają mi się w całość, ponieważ posiadają tę samą ciężką atmosferę szarości i strachu, oraz oczywiście takie same pasiaki.

Co jednak odróżnia Pasażerkę od pozostałych to wyraźnie wyższy poziom widowiska oraz historia otaczająca powstanie filmu. Andrzej Munk nie zdążył ukończyć dzieła, ponieważ zginął tragicznie w wypadku samochodowym. Witold Lesiewicz postanowił go nie kończyć, a tylko zmontować to, co już zostało nagrane, bo jak sądził, tylko Munk wiedział jak to zrobić najlepiej.

Film posiada podwójną fabułę. Na statku, współcześnie (ówcześnie), spotykają się dawna więźniarka obozu i jej esesmańska strażniczka. Jednak ta część filmu nigdy nie została ukończona i obraz składa się w całości z retrospekcji osadzonej w Oświęcimiu. Dzieło jest, jak łatwo się domyślić, trudne do przełknięcia, nawet po tylu latach i zupełnie innemu pokoleniu. Funkcja upamiętniająca nie jest jednak jedynym atrybutem filmu. Jest świetnie nakręcony i z równie dobrym kreacjami aktorskimi.

10. Do widzenia, do jutra (Polska 1960) - reż. Janusz Morgenstern

Na zdj. Zbigniew Cybulski i Teresa Tuszyńska.

Niewiele jest podobnych polskich filmów tego okresu. Lekki, niewinny, barwny mimo swojej czarno-białości. Opowiada o letnim zauroczeniu między gdańskim studentem, odgrywanym przez tytana polskiej sceny okresu powojennego czyli Zbyszka Cybulskiego, a córką francuskiego konsula, graną przez przepiękną Teresę Tuszyńską. Morgenstern chciał uchwycić klimat studenckich, wolnych od zmartwień czasów drobnych romansów i towarzyskich spotkań, w tle z pięknym Gdańskiem. Wygląda to jednak  na tęsknotę za czasami przedwojennymi, zdecydowanie bardziej beztroskimi. Jednak każdy zobaczy tam coś swojego. Film, jako lekki obraz romantyczny nadaje się znakomicie, szczególnie, że podobno w dużej części oparty jest na autentycznych doświadczeniach Cybulskiego. Wygląda mi on na plejboja, więc może faktycznie.

Cała historia jest pięknie bezpretensjonalna, pomimo, że obraca się w sferach nieosiągalnych dla ówczesnego społeczeństwa. Może wzorem hojłudu Morgenstern tak wykombinował, aby na srebrnym ekranie pokazywać miłość oderwaną od rzeczywistości. Wyszło dobrze, bo chodzi o hojłud jako koncepcję przerysowania życia rzeczywistego, a nie amerykański styl filmowania. Obraz jest bardzo polski technicznie i jedyny w swoim rodzaju.

11. Eroica (Polska 1957) - reż. Andrzej Munk

Na zdj. Edward Dziewoński i Barbara Połomska.

Złożony z dwóch różnych opowieści, obie jednak dotyczą powstania warszawskiego. Nie jestem wielkim zwolennikiem tego filmu, ale jest ważny z tego samego powodu, co Pasażerka. Niewiele ponad dziesięć lat po największej wojnie nowożytnej, naród, który ogromnie w niej ucierpiał, produkuje o jej tematyce film komediowy. Chwali się tę oczyszczającą postawę. Film nie jest nawet chorobliwie patriotyczny tylko w odpowiedniej dozie przedstawia heroizm i dumę polaków w nierównej walce. Ogromny dystans i odpowiednie podejście do tematu to tylko połowa.

Prawdziwa plejada gwiazd na ekranie. Przegląd najlepszych aktorów lat 50. polskiego kina. Nie trzeba chyba dodawać na jakim poziomie stoi ich występ. Film nagrany starannie i równie profesjonalnie zmontowany. Pamiętajmy, że mówimy o elicie polskiego kina, więc poprzeczka stoi wysoko. Mamy (mieliśmy, bo teraz filmy kinowe i seriale telewizyjne stoją technicznie na tym samym poziomie, co jest komplementem dla jednej i obelgą dla drugiej strony) w swojej kadrze naprawdę wielkie talenty operatorskie, a duet reżyser-operator jest bodaj najważniejszym na planie. Polacy o tym wiedzieli. Nie ma nic lepszego jak dobry film dobrze sfilmowany. Eroica i wiele innych tytułów może poszczycić się tym mianem.

12. Niewinni czarodzieje (Polska 1960) - reż. Andrzej Wajda

Na zdj. Krystyna Stypułkowska i Tadeusz Łomnicki.

Niewątpliwie magiczny. Od początku mnie zauroczył i pozostawił w takim stanie na długo po seansie. Jest coś przyciagającego w tym prostym scenariuszu, w którym dwójka młodych osób po prostu spędza razem wieczór w mieszkaniu i rozmawia o mało istotnych rzeczach, udając jedno przed drugim, że nie są sobą zainteresowani. Kwestia wydawać by się mogła prozaiczna, przez co grozi zarzut infantylność, ale to ostatnie co można o obrazie stwierdzić.

Między bohaterami nawiązuje się intymna relacja, która natychmiast angażuje widza. Czujemy się jak podglądacze, którzy po cichu kibicują, aby to nocne spotkanie skończyło się szczęśliwie, ale z każdą kolejną minutą mamy większą nadzieję, że oni po prostu nie przestaną rozmawiać, bo tak dobrze się tego słucha. Powoli czujemy rosnące uczucie do bohaterów. Nadchodzi ciepłe doznanie zauroczenia, ogromne zaintrygowanie drugą osobą, pociąg seksualny i emocjonalny. Przerywa je bezlitosna jasność poranka. Magia czarodziejów pryska i wraca rzeczywistość budzika, zapchanej komunikacji miejskiej i oczywiście kaca.

Film, jak każdy z tego okresu, jest wglądem w Polskę sprzed półwiecza. Kilka ujęć pokazuje uśmiechnięte twarze autentycznych przechodniów. Rzadki widok. Twarze zupełnie inne niż współcześnie. Podobnie jak historia zupełnie inna. Jest delikatna, pełna wzajemnego szacunku, powściągliwości i fascynacji. Magii właśnie. Dzisiaj tylko Tinder i o 2 w nocy taksówką do domu.

13. Salto (Polska 1965) - reż. Tadeusz Konwicki

Na zdj. Zbigniew Cybulski i Marta Lipińska.

Konwicki poetą był. Miejmy to za sobą, mówię to na samym początku. Był poetą i reżyserem, bardzo często również scenarzystą. Polskie kino tej epoki miało w sobie dużo z literatury. Obie sfery się przenikały ze względu na wzajemne kolaboracje filmowców i pisarzy. Jedni pisali drugim scenariusze, drudzy się na pierwszych wzorowali i ekranizowali dzieła. Zanim wykształcił się cebulowood (wszystkie filmy z Zakościelnym i inne, w których przeciętny młody polak ma willę na własność albo mieszkanie w centrum Warszawy i zakochuje się ze wzajemnością w businesswoman 10/10) filmy były jeszcze sztuką. Oddziaływały na tę część ludzkiego pojmowania, które pragnie niebezpośredniej treści uruchamiającej odczucie piękna. Salto jest nawet o poziom wyżej.

Film jest trudny, głęboko osadzony w kontekście i tak gęsto naszpikowany metaforami, że brany dosłownie zupełnie nie ma sensu. Cybulski odnajduje się tutaj jak ryba w wodzie, miotając się w ciemnych okularach po planie, z uwielbieniem recytując kolejne kwestie. Kamera pracuje raczej rutynowo, ale nie to kładziony jest nacisk. Mamy patrzeć na ludzi, na społeczność wiejską, na byłego akowca, na inteligenta i rozumieć ich mentalność. Wtedy nie chodziło o to co się posiada, tylko kim się jest. Podobnie jak w Siekierezadzie Janek wyrusza w podróż, aby na naszych oczach poznać samego siebie, widz poznaje bohaterów w Salcie. Proste.

14. Rękopis znaleziony w Saragossie (Polska 1964) - reż. Wojciech Has

Na zdj. Zbigniew Cybulski i Iga Cembrzyńska

Film w zestawieniu znalazł się niejako z przymusu. Ponieważ znany za granicą, ponieważ genialny i z rozmachem, jedyny w swoim rodzaju, majstersztyk montażowy. Ja to wszystko rozumiem, chociaż z pewnością nie jest moim ulubionym. Nie lubię filmów kostiumowych ani przerostu formy nad treścią. Teatralna maniera aktorska nie pomaga. Jednak obcując z tym filmem natychmiast widać dlaczego został doceniony. Czuje się woń wyższej jakości, tego słodkiego braku tandety, która tak często jest wyczuwalna w polskim kinie. I klasycznie już - znakomite zdjęcia.

Film ma konstrukcję szkatułkową, czyli scenariusz postępuje na podstawie kolejnych, wielopoziomowych retrospekcji. Niezwykłego nastroju nie można filmowi odmówić. Zawadiaków, cwaniaków i gorący, wręcz latynoski temperament polskie kino rzadko widzi. Piękna demonstracja tego, że socjalistyczna Polska ma swoją przebojowość. Zresztą całe środowisko aktorskie mocno, jeśli nie najmocniej, wybijało się z tego niekorzystnego stereotypu szarości i surowości komunizmu. Z rozmowy z Kawalerowiczem wynika, że bawili w owym czasie lepiej niż nam, młodym, się wydaje!

15. Westerplatte (Polska 1967) - reż. Stanisław Różewicz

Na zdj. twarzą odwrócony Arkadiusz Bazak.

Przypomina nieco aktorską rekonstrukcję na potrzeby średniometrażowego dokumentu historycznego, tylko bez nudnego, zbyt dramatycznego lektora. Fabuły tu nie ma, choć suchych faktów historycznych również. Półtorej godzinne odtworzenie pierwszej bitwy II wojny światowej. Krew, pot i łzy.

Film ten znalazł się tutaj, bo mimo pozornie nudnej receptury jest w nim coś niezwykłego. Niezwykły rozmach, jak na polski film, namacalna niemal atmosfera strachu i heroizmu, duma i trwoga generałów, poświęcenie szeregowych. Na koniec, po 7 dniowym oblężeniu wyczerpane i zdziesiątkowane siły polskie uległy. Scena kapitulacji jest jedyna w swoim rodzaju. W pełnym słońcu, na helskiej plaży, czyli w okolicznościach, które zwykle kojarzą się nam z wypoczynkiem, upada pierwszy polski bastion, rozpoczynając pięcioletnią rzeź. Film robi ogromne wrażenie i będzie szczególnie atrakcyjny dla osób zainteresowanych polską historią i militariami.

Bonus - Na wylot (Polska 1972) - reż. Grzegorz Królikiewicz

Na zdj. Franciszek Trzeciak i Anna Nieborowska.

W mojej ocenie to jeden z najbardziej kontrowersyjnych reżyserów polskiego kina. Jego dzieła przypominają Hanekego, w całej obrzydliwej okazałości. Posiada równie uważne i bezkompromisowe spojrzenie na rodzime społeczeństwo. Na wylot to historia młodego małżeństwa sądzonego za okrutne morderstwa. Przygląda się jednak nie tylko ich uczynkom, ale i duszy. Robi to w sposób dogłębny i staranny. Ujęcia zamykają nas w klatce z lwem. Stajemy się częścią ich życia, bierzemy udział w wydarzeniach, które doprowadziły do tego czynu. Czujemy się przez to częściowo odpowiedzialni, częściowo winni, co uświadamia nas - we własnym mniemaniu dobrych ludzi, jak łatwo popaść w obłęd i dokonać zła. Film przypomina nagranie z wnętrza organizmu 25 letniego palacza. Wszyscy wiemy jak fatalnie wyglądają jego płuca, ale nikt nie chce tego oglądać. Ale Królikiewicz pokazuje to, czego nie chcemy widzieć. Że morderca ma sumienie, że morderca jest w stanie kochać, że on cierpi bardziej niż ktokolwiek inny. Prawdziwy świeży oddech w polskim kinie. Szczerze uważam, że jeden z najciekawszych polskich reżyserów, ale nie miałem jeszcze odwagi dokonać jego retrospektywy. Jeśli do tego dojdzie, z pewnością pojawi się relacja.


Spostrzegawczy zauważyli na pewno, że nazwiska tutaj często się powtarzają (a szczególnie Cebulski na kadrach :D ). Ekipa była nieliczna, ale naprawdę mocna. Wszyscy się znali i wszyscy sobie pomagali. Pamiętajmy, że tworzyli często głęboko patriotyczne utwory pod socjalistycznym jarzmem. Polskie kombinatorstwo przydawało się, żeby film ukończyć, nie mówiąc nawet o wyświetleniu. Warto też przedstawić nowe pojęcie - półkownik. To nie błąd ortograficzny, tylko określenie filmów, których komunistyczna cenzura nie dopuściła do kin i wysyłała rolki na półkę. Większość z tych filmów ukazała się w późnych latach 80. kiedy władze starały się wejść w łaskę niezadowolonego społeczeństwa lub dopiero po roku 1989.

Na potrzeby zestawienia z kina polskiego wydzieliłem epokę od 1945 do 1970 ponieważ wtedy miała miejsce Polska Szkoła Filmowa (niektóre z tych 15 filmów). Później nastąpił nurt moralnego niepokoju, który niejako szedł w parze z wydarzeniami politycznymi w Polsce, które to  miały ogromny wpływ na kinematografię. Ale o tym innym razem. Salut!


Warto dodać, że pięknym ukłonem w stronę nas, widzów, była digitalizacja większości zbiorów (często po rekonstrukcji cyfrowej) prosto na kanał Youtube Studia Filmowego Tor i Studia Filmowego Kadr. Poniżej linki:

Pierwsza część tekstu tutaj