środa, 3 grudnia 2014

Podsumowanie miesiąca: listopad 2014

Rzeka czerwona (Stany Zjednoczone 1948) - reż. Howard Hawks. Na zdj. od lewej: John Wayne i Montgomery Clift

Wszystkie opisy pojawiają się na bieżąco w Filmotece. Co miesiąc gromadzę je w jeden wpis.


Rozmowa (Stany Zjednoczone 1974) - reż Francis Ford Coppola
Tak świetnie się zaczynał, tak sobie temat rozłożył, takim montażem nas zauroczył i tak się po kościach rozszedł. Szedł w dobrym kierunku i jakoś nie utrzymał napięcia. Nie oddano odpowiednio uczucia, które mógł odczuwać bohater. BYĆ MOŻE jest jakieś tło polityczno-społeczne, które wspomaga to dzieła, a ja o nim nie wiem. Jeśli tak, daj znać.
Spoiler: facet ześwirował, potem zagrał sobie kawałek na saksofonie i wsio. I ain’t no psychology expert but I call that one bullshit.

Za garść dolarów (Włochy 1964) - reż. Sergio Leone
Ojej no, najsłabsza część trylogii, miejmy to za sobą. Nie czyni to jej oczywiście słabym filmem, ale najsłabszym ogniwem. Takie delikatne rozkręcenie, później przez świetne Za kilka dolarów więcej oraz absolutnie genialne Dobry, zły i brzydki. Mimo to jest Clint, jest impreza.
Najbardziej komediowa część, najbardziej prosta, najmniej obfita w strzelaniny i kobiety. Należy od niej zacząć i pamiętać, że będzie tylko lepiej.

The Rover (Australia 2014) - reż. David Michôd
Czyżby najlepszy film w 2014? Rok się jeszcze nie skończył, a ja nie sądzę, aby coś przebiło postapokaliptyczny film drogi z Holdenem Commodore w obsadzie.
Jeden z tych, w których nie to “o co chodzi” jest ważne, a raczej “jak”. Wszystko jest tu proste - zabaili mu auto, więc ich ściga. Znieczulica społeczna usprawiedliwiona tajemniczą zapaścią, o której wspomina się jednym słowem. Siedź po prostu na tyłku i oglądaj, a gwarantuję, że ci się spodoba.
Na pierwszym planie ciekawy związek obcych sobie facetów, których nie łączy początkowo nic, oprócz wspólnej destynacji. Ich stosunki stopniowo zacieśniają się, ale bez amerykańskich klisz, bo da się.
Tyle o tym filmie mówiłem, rekomendowałem go i rozmyślałem o nim, a dalej nie wiem czym jest tytułowy Rover.

Ever Since the World Ended (Stany Zjednoczone 2001) - reż. Calum Grant
Ciekawy, niezależny paradokument, ukazujący społeczność San Francisco po wielkiej epidemii. Jest dokładnie tym, czego się spodziewamy. Niestety traktuje widza jak głupka i wykłada mu wszystko głośno i wyraźnie. Nie chce pesymistycznie mówić, że świetny pomysł przerósł twórców, ale gdyby tylko nie był to ich pierwszy projekt, a uczyliby się na błędach przy innym filmie, ten byłby dużo lepszy. Trzeba jednak przyznać, że ratuje ich ogromnie kilka intrygujących postaci i wiele wybaczająca forma dokumentalna.

Bitwa o szyny (Francja 1946) - reż. René Clément
Ogromnie dynamiczna, ufundowana przez nic innego jak przez Francuski Ruch Oporu we własnej zbiorowości, wzruszająca i zabawna opowieść o odwadze i patriotyzmie wśród francuskich kolejarzy, nie kulami a sprytem walczących z niemieckim agresorem.
Bez sarkazmu, naprawdę piękna opowieść. Posiada walory dokumentalne jak i fabularne. Jest nawet scena grozy bardziej niepokojąca niż w niejednym współczesnym dreszczowcu. Sekwencja wysadzania torów jest autentyczna - to nie był model ciuchci, co musiało być horrendalnie kosztowne. Być może gdyby hajs szedł na kształcenie kadry dowódczej, a nie wojenną kinematografię, to Francja dłużej pocieszyłaby się niepodległością? :D

Gdzieś w Europie (Węgry 1947) - reż. Géza von Radványi
Można w nim rozróżnić dwie fazy. Pierwszą - brutalną, o ciężkim, wojennym klimacie, noszącą ślady dokumentu, oraz drugą - lekką, przyjemną, by nie powiedzieć familijną.
Film opowiada o grupce chłopców, wojennych sierot i włóczęgów, którzy pod dowództwem najstarszego z nim zajmują ruiny małej bastylii. Nadziewają się tam na uczynnego i czułego staruszka, który uczy ich normalnego życia. Ich perypetie krążą wciąż wokół ogromnej niechęci doń dorosłych, która później przeradza się w małą wojenkę.
Wszystko co powinno, jest tu zawarte - wojenne znieczulenie na krzywdę, bezsens siłowego rozwiązywania konfliktów, powojenną rzeczywistość (węgierską, ale jak tytuł trafnie sugeruje opowieść jest uniwersalna) oraz w końcu małe uciechy urastające do pławienia się w rozkoszy.
Zaskakująco dobrze sfotografowany obraz przedstawia historię wzruszającą i ogromnie smutną, więc nie polecam oglądać w gorszy dzień.
Posiada TĘ magię. TĘ, którą posiadają pamiętne filmy czarno-białe. Choć nigdy wcześniej o nim nie słyszałem, nie obawiam się nazwać go pamiętnym.

Furia (Stany Zjednoczone 2014) - reż. David Ayes
Po raz setny: zachęcony plakatem poszedłem do kina. Niczego nie żałuję.
Bo lubię Brada Pitta. Należy do moich ulubionych, tandetnych aktorów. Każdy ma taką listę, nie bać się przyznać. Np. na moim drugim miejscu jest Tom Cruise, a na trzecim Sylvester Stallone. Wiem, że oglądam gówno, ale mi się podoba, bo jakoś ta hollywoodzka maniera i naoliwione bicepsy mi imponują. Poza tym Top Gun to kawał dobrego filmu. Podobnie zresztą pierwszy Rambo i Rocky. Klasyki warte powieszenia sobie plakatu nad łóżkiem.
A o filmie więcej pod linkiem.

Interstellar (Stany Zjednoczone 2014) - reż. Christopher Nolan
Podnoszący na duchu przykład, że czasami filmoznawcy też się gówno znają.
Zaspokoił moje łaknienie dobrego filmu sci-fi, więc byłem tym bardziej usatysfakcjonowany. Nie uważam Nolana za największego intelektualistę, co zresztą odzwierciedlają jego produkcje, ale robi co trza i dobrze to robi.
Natomiast przy scenach lotów kosmicznych i podróży przez tunel czasoprzestrzenny czułem się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Przed Świętami Bożego Narodzenia.

Życie na podsłuchu (Niemcy 2006) - reż. Florian Henckel von Donnersmarck
Jakoś się ten film za bardzo na zachód zapatrzył, co jest zabawne, bo patrzeć musiałby przecież przez żelazną kurtynę. Amerykańska historia, konstrukcja, nawet ujęcia trochę amerykańskie. A po co się oglądać na zachód jak można zrobić po swojemu.
Film okropnie powolny i przewidywalny, ale słaby przez gardło mi już nie przejdzie. Jest dobrze zagrany i schludnie sfotografowany.
Na plus ciągle ten sam Trabant w tle. Jeden na całą NRD.

Królik po berlińsku (Polska 2009) - reż. Bartosz Konopka
Niecodzienny i zabawny sposób mówienia o rzeczach na pozór śmiertelnie poważnych i oczywiście nieprzyjemnych. Komentarz Czubówny to strzał w dziesiątkę.
Wydawać by się mogło, że reżyser przegł, że ma podejście ignoranckie i bez szacunku. Ale nie. Trochę już czasu minęło, można sobie z tego tematu żartować. Zresztą balans między dowcipem a rzetelnym dokumentem jest zachowany.
Metraż średni, czyli bez niepotrzebnego rozwlekania.
Uwaga, nie oglądać dla wartości przyrodniczych. Raczej.

Zakazane piosenki (Polski 1946) - reż. Leonard Buczkowski
Legenda legendą, ale niestety film nie zachwyca. Strzał w kolano, ponieważ filmu tak ważnego nie tylko dla polskiej kinematografii, którą na powrót wprowadził w ruch, ale i rozpalił nastroje patriotyczne, nie powinno się krytykować. Jednak nie przetrwał próby czasu. Oglądać należy z pełnym wprowadzenie w kontekst.
Nic tak nie rozgrzewa, jak ciepła melodia i wyniosły tekst. Jednak film wygląda, jakby powstał ad hoc, dosłownie pośród powojennej zawieruchy i w pośpiechu. Zjawisko wspólnoty piękne, ale na dzieło sztuki nie wystarczy. Ważny, ale niedoskonały antyk.

Ostatni etap (Polska 1947) - reż. Wanda Jakubowska
Temat holocaustu niewdzięczny. Trudny w opowiadaniu, trudny w odbiorze, krytykowany w recepcji lub gorzej - ignorowany. Podobnie i tutaj. Film wielki za granicą, w Polsce nieznany.
Autorka przeżyła obóz, więc produkcja jest autentyczna.
Istnieje pewna dramaturgia, nieskomplikowana fabuła, ale nie można docenić waloru dokumentalnego. Choć pewne elementy się nie zgadzają, to scenografia i garderoba są autentyczne, a sposób traktowania więźniów przez władze esesmańskie autorka poznała na własnej skórze.
Film piękny, scena finałowa dramatyczna jak trzeba. Szkoda, że więcej się o nim nie mówi.
Aha, oparty na faktach.

Obywatel (Polska 2014) - reż. Jerzy Stuhr
Cóż jeszcze mogę dodać? Patrząc ostatnio na każde wystąpienie pana Stuhra mam wrażenie, że chciał chyba coś konkretnego osiągnąć i usidłał się we własnym wyobrażeniu i filmu i jego recepcji. Szkoda. Nawet nie wiem czy to brak skromności czy naiwność. W każdym razie coś poszło nie tak, a autor krytykę przyjmuje zbyt do siebie.

Majdan. Rewolucja godności (Ukraina 2014) - reż. Sergey Loznitsa
Pokaz przedpremierowy, łał, idziemy! DCF zorganizowało ciekawe wprowadzenie. Przyjechali studenci teatrologii oraz ich wykładowca z Ukrainy. Opowiedzieli nam o prawdziwym obrazie Majdanu, czyli innym, niż ten z mediów. Po godzinie filmu czułem każdy mięsień, bolały mnie strategiczne dla pozycji siedzącej punkty na ciele, a denerwować zaczęły pojedyncze, wychodzące z sali osoby. W tym wykładowcy.
Nie dziwię się zupełnie. Na film składa kilkanaście do bólu długich i statycznych ujęć, które od niechcenia kadrują fragment manifestacji. Wygląda to jak oglądanie livestreama - bez komentarza, bez podkładu muzycznego, bez pomysłu na ujęcia, ze śladowymi ilościami montażu. Na zdjęciu wygląda to, jakby można ich nazwać ekipą, ale ja miałem wrażenie, że operator ustawiał mimowolnie statyw z kamerą i odchodził sobie na 10 minut.
Nikt mi nic nie opowiedział w tym filmie, nic nie przybliżył, nie wyjaśnił, nikogo nie obronił, ani nie oskarżył. Zatrważająca obojętność. I nie, film nie jest mocny w swoim wydźwięku.

Czerwona oberża (Francja 1951) - reż. Claude Autant-Lara
Nie zdarza się, aby coś sprzed pół wieku mnie bawiło, ale to najwyraźniej wyjątek. Film dojrzały w swoim dowcipie, ponieważ z wyraźną satyrą skierowaną w stronę duchowieństwa i arystokracji. Widać drugie dno, motyw żartu, nie tylko głupie skecze. Groteskowość i absurd sytuacji, do której dochodzi scenarzysta, jest świetnie rozwiązany. Grégoire Aslan jest niezrównany. Dzięki niemu ten film jest, jaki jest, czyli znakomity.
Ale przede wszystkim - nie czuć dawnej epoki. Aktualny to złe określenie, ale powoli starzejący się na pewno pasuje.

Wakacje pana Hulot (Francja 1953) - reż. Jacques Tati
Nigdy nie ufam produkcjom, w których sam reżyser gra główną rolę. Pacino mówił, że to jest very hardwork i miał rację. Przy każdym przykładzie się to potwierdza. Nie da się rozdwoić, a przy dwóch, niemal najważniejszych, obowiązkach spoczywających na ramionach jednej tylko osoby można pęc w pół.
Zresztą nie sądzę, by to miało większy wpływ na lichą jakość filmu. On jest słaby po prostu. Kilka prychnięć pod nosem to wynik zwykłych, slapstickowych chwytów. Film rozciąga się nieznośnie, nic nowego nie proponując, a po obejrzeniu mamy poczucie potwornej pustki. “Ale o co chodziło? Czy ja przysnąłem i nie widziałem czegoś istotnego? Ale… Jak… Po co?!”. Farsa.

W samo południe (Stany Zjednoczone 1952) - reż. Fred Zinnemann
Nie wiem, co o tym filmie sądzić. Mało elementów wyróżniających gatunek, ale że to western nie ma wątpliwości. Dobro jednocześnie winszuje i przegrywa. Western, często służący po prostu rozrywce, tutaj jest narzędziem do opowiedzenia historii z pesymistycznym i potępiającym morałem. Podobało mi się i się nie podobało. And on that bombshell… Nie, nie.
Świetny dramat, gatunek kowbojski na drugim planie. W punkcie kulminacyjnym majstersztyk montażowy, a ostateczne starcie pełne napięcia. Akcja dziejąca się w czasie rzeczywistym w filmie w latach 55. Powstrzymam się od podawania [prawdopodobnie fałszywych] intuicyjnych faktów, ale to musiało być coś nowego, jeśli nie prekursorskiego.

Rzeka Czerwona (Stany Zjednoczone 1948) - reż. Howard Hawks
Mówiąc [niechętnie] o najbardziej męskich filmach, ten niewątpliwie będzie w pierwszej dziesiątce. Abstrahując od spluw, bójek i gorsetów niemiłosiernie wyciskających biust - inne elementy składają się na film tego miana. Przede wszystkim zajęcie bohaterów. Zostanie kowbojem to, nawet w Polsce, marzenie wielu małych chłopców. Poza tym braterstwo i rywalizacja, kodeks honorowy oraz wytrwałość. O tym jest ten film, o misji, która jest i zmorą i przygodą. Podczas niej dopiero krystalizuje się prawdziwy charakter lub jego brak.
Na minus zakończenie. Tyle pozytywnego testosteronu, zaangażowania widza w historię, napięcia nawet i wszystko to spieprzone w ostatniej sekwencji.

Dziewczyna z szafy (Polska 2012) - reż. Bodo Kox
Dziwny film. Coś się wydarza, ale nie wiem dlaczego. Kolejne rzeczy się dzieją. Wciąż nie wiem po co. Nagle się wszystko okazuje, ale w sumie na co było to wszystko wcześniej?
Reżyser musiał przepchnąć kilka różnych postulatów w jednym dziele, jakby ze strachu, że taka okazja się więcej nie nadarzy. Film nierówny - występ głównego aktora, który raz gra dobrze, raz źle, dialogi raz zabawne, raz beznadziejnie.
Niestety wygląda to bardziej na zwieńczenie kilku pomysłów zgranej ekipy, niż jak profesjonalna produkcja. Zresztą nie chce mi się więcej o nim gadać.

Pi (Stany Zjednoczone 1998) - reż. Darren Aronofsky
Jestem świeżo upieczonym fanem tego pana. Pi mnie przekonało. Znałem jego możliwości z Requiem dla snu i Czarnego łabędzia, ale cofnięcie się do długometrażowego debiutu zadziałało ostatecznie. Nie jest on najgenialniejszym filmowcem wszech czasów, ale to jak nakręcony i zmontowany jest Pi to zapowiedź wielu kolejnych gigantycznych produkcji.
Psychodeliczny nastrój w filmie sprawia, że czujemy się jak wewnątrz głowy bohatera. Objawy w zachowaniu wskazują na schizofrenię, ale później dostajemy inne możliwe rozwiązanie. Jednak fabuła znajduje się na drugim planie. Na pierwszym - forma, konwencja, która jest definicją psychodeli.
Uwielbiam tego rodzaju produkcje, które nacisk kładą na wbicie widza w ten dziwny stan niedowierzania i niepokoju. Do tego właśnie jest kino - aby pokazać alternatywny świat w sposób niezwykle bezpośredni, ale bezinwazyjny. Aronofsky wie co robi, niechaj zajdzie daleko w okrutnym świecie Hollywoodu. I niech nie zmienia dilera.

Fuck for Forest (Niemcy, Polska 2012) - reż. Michał Marczak
Od dawna chciałem to zobaczyć. Grupa, którą określić można chyba neohipisami, wykorzystuje swój kontrowersyjny styl życia do faktycznego zarabiania pieniędzy z przeznaczeniem dobroczynnym. W tym przypadku postanawiają wykupić dużo ziemi, na której rosną lasy tropikalne, aby uratować okoliczną ludność.
Autor skupił się na dwóch rzeczach. Najpierw przyjrzał się bohaterom, zastanawiając się nad ich światopoglądem. Później zwrócił uwagę na rzeczywistą wartość ich filantropii, niestety wyraźnie ich krytykując.
Pomimo, że filmowi daleko od dokumentalnego obiektywizmu i braku fabularyzowania to i tak warto go obejrzeć. Ja już mam swoje zdanie na ten temat. Film to umożliwia, bo nie narzuca sądów, na całe szczęście. Oryginalna tematyka ukryła niedociągnięcia techniczne. Mimo wszystko życzę reżyserowi wszystkiego najlepszego i oczywiście więcej obiektywności.

Equilibrium (Stany Zjednoczone 2002) - reż. Kurt Wimmer
Upośledzone dziecko Matrixa i Roku 1984. Ruszyłem w poszukiwaniu dobrego filmu sci-fi i straszliwie się zawiodłem, co jeszcze pogorszyło jego odbiór. Sceny bijatyk są własną karykaturą, scenografia jest jak z sowieckiego Hobbita, a historia przejęła by może sześciolatka.
Otworzę, specjalnie dla tego filmu, nowy dział - Farsa.

Xenogenesis (Stany Zjednoczone 1978) - reż. James Cameron, Randall Frakes
Krótki metraż od Camerona, dostępny na YouTubie Podobno rzucili wszystko by zrobić ten film. Jakoś tego w jakości nie widać, ale sukcesu Cameronowi odmówić nie można.
Miałby ciekawy nastrój gdyby nie był taki zabawny. Niestety oprócz kilku ciekawych pomysłów film zdaje się nie mieć zakończenia, jak wersja robocza. Widać jednak ich realizację w późniejszych, pełnometrażowych projektach.

No time (Stany Zjednoczone 1994) - reż. Darren Aronofsky
Podobno projekt akademicki Aronofskiego. Jednocześnie dobry i słaby. Dobry, jak na projekt akademicki, słaby, jak na reżysera tego kalibru. Ale uznajmy to za zamierzchłą przeszłość i skupmy się współczesnych produkcjach tego reżysera, bo są naprawdę niesamowite.

3 komentarze:

  1. Mocno pod znakiem westernu widzę :)
    Chociaż cenię sobie wszystkie trzy to nie jestem ich wielkim fanem, aczkolwiek do "Dolarów" jeszcze wrócę niedługo, by spojrzeć na nowo.

    Gdzie znalazłeś "Gdzieś w Europie"???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do westerny w końcu chyba dorosłem. Nie jest to już coś co zawsze oglądali dorośli, czego kompletnie nie mogłem zrozumieć. Był Sergio Leone, ale będą też amerykańscy reżyserzy. Po prostu czekają w kolejce.

      Gdzieś w Europie widziałem w Nowych Horyzontach we Wrocławiu w ramach Akademii Filmu Światowego. Nie mam pojęcia czy jest w innej dystrybucji niż w kinach studyjnych.

      Usuń
    2. Ja chyba najbardziej lubię antywesterny, potem spaghetti, a na końcu klasyki. A są przecież jeszcze różne wariacje, ostatnio oglądałem westerno-horrory i jeden nawet przypadł mi do gustu, ale ciężko w takie hybrydy utrafić.

      Ano właśnie, tak myślałem, dzięki ;)

      Usuń