sobota, 20 grudnia 2014

Pasywna agresja

Gra (Szwecja 2011) - reż. Ruben Östlund

Dawno, od czasu Haneke i jego Funny Games, żaden film mnie tak nie poruszył. Nie zdenerwował, nie przestraszył, ani nie dał do myślenia. Tego mało, bo na dodatek był idealny pod każdym względem. Styl dokumentalizowany jeżył włosy na głowie a scena po scenie były dokładnie zaplanowane. Wrażenie dotkliwej realności powodowało nieświadome wciskanie się w fotel. Ja nie chcę wierzyć, że żyjemy w rzeczywistości, w której takie sytuacje w ogóle mają prawo bytu. Tak wiele rzeczy jest nie tak w tej historii, że po seansie trudno mi było wydusić z siebie choć słowo.


Minęły cztery godziny, a ja dalej mam z tym problem. Bezsensownie wyładowuję agresję na innych uczestnikach drogi - tak stresujący był dla mnie ten film. Rzadko zdarza się, aby udało się komuś ująć pewne emocje i skondensować je w dziele do tego stopnia, aby człowiek nie mógł się pozbierać do samej pory snu. Wszystko przez formę filmu. Korzysta ona ze środków ekspresji zarezerwowanych raczej dla filmu dokumentalnego. Raczej, bo Östlund nawywijał cuda ze scenariuszem i prawdopodobnie również z castingiem. I nie wiem co ciekawsze – czy konwencja filmu, czy wydarzenia na ekranie?

Opisać to można krótko, że mimo długich i statycznych ujęć, ciągle trzyma się nas w napięciu. Rzeczywistość zamyka się dzięki statyczności zdjęć jak w akwarium. A w nim tkwię ja i moja fascynacja filmem, która posypana jest paniką i chęcią ucieczki z kina. Mimo scenariusza, sytuacje są okropnie prawdziwe i wciąż ulegamy wrażeniu, że oglądam zapis wydarzeń faktycznych. Co prawda były wzorowane na faktach, ale wciąż pozostają inscenizowane. Na obraz pozornej mierności wpływa brak zaangażowania w konstrukcję filmu. Źle zmontowane ujęcia nas rozjuszają, a nieprzyjemny filtr dodatkowo ochładza atmosferę. Mimo tego z kina wychodzi się poruszonym do głębi serca. Rozglądałem się wokół siebie na przystanku i we wszystkich widziałem do cna złe osoby. Zostałem wprawiony w stan chwilowej paranoi. Ziarno tak głębokiego niepokoju i zduszonej agresji zasiewa reżyser.


Zduszonej, bo jak długo można biernie przyjmować kolejne ciosy? A jakakolwiek usprawiedliwiona reakcja łączy się z przyjacielskim ogniem ostrzegawczym. Tak daleko zaszła tolerancyjna polityka imigracyjna w Szwecji. Choć to nie miejsce na rozważania polityczne, przy okazji tego filmu nie sposób uniknąć tematu. Reżyser zwraca naszą uwagę na problem i zarzucanie mu przy tym rasizmu jest obieraniem jednego z dwóch stanowisk. Uszanujmy różnicę zdań, ale nie zachowujmy się jak ten filmowy konduktor z kołyską. Czasami trzeba działać, a nie przeczekiwać. Są pewne prawa i przywileje, ale nie wolno ingerować w wolność drugiej osoby. Tak jest ten świat skonstruowany, że wolność jest najwyższą wartością. I dobrze, bo z wolnością idzie okazja na lepsze życie. Potrzebna jest jeszcze wola, aby ją wykorzystać.

Reżyser przebił się przez warstwę ignorancji. Osiągnął to swoją bezkompromisową postawą. Ale czy aż tak silny przekaz był potrzebny? Chyba tak. Bo już wszystko i wszystko widzieliśmy i jeśli ktoś nami nie zatrzęsie i nie krzyknie do ucha, to po prostu nie usłyszymy. A Östlund krzyczy przez megafon i to bardzo proste przestrogi. Stojąc na uprzywilejowanej pozycji reżysera wykorzystał swoje prawo, a nawet spełnił obowiązek. Ktoś musi.

0 komentarze:

Prześlij komentarz