piątek, 21 listopada 2014

Malkontent

Obywatel (Polska 2014) – reż. Jerzy Stuhr

Określenie polska komedia bardzo dobrze mi się kojarzy. Spora historia znakomitych pozycji, które się po prostu nie starzeją. Podobnie nazwisko Stuhr. Zdziwiłem się, jak zobaczyłem, że bohater Amatora, Kilera i oczywiście Seksmisji również reżyseruje. Niestety Pogoda na jutro mnie nie zachwyciła. Film, który zupełnie nie zapada w pamięć. Zbyt osobisty, by miał wpływ na większą grupę. Ale cóż ja mówię, przedstawiciel potransformacyjnego pokolenia, któremu najczęściej zarzuca się brak wiedzy o życiu z braku doświadczenia stania w kolejkach. W przypadku Obywatela Stuhr twierdzi, że film jest właśnie do mnie, żeby uzmysłowić mi jakie to były czasy. Co więc idealny odbiorca sądzi na temat filmu?


Ze smutkiem stwierdzam, że bardzo trudno się połapać. Bynajmniej nie przez zawiłość fabuły, do czego dojdę. To montaż jest okropnie chaotyczny. Nie widać w nim żadnego sposobu, a film bardzo powoli układa się w całość dopiero po seansie. Po uzyskaniu pełnego obrazu niestety nie odsłania się żadna głębsza wartość. Przywodzi to na myśl rozmowę po kilku głębszych, kiedy to zaczyna się skakać po tematach, żeby niczego nie zapomnieć i o wszystkim powiedzieć. Historia może być trudna do zrozumienia również przez zawiłe wątki dotyczące rzeczywistości PRLu. Podziękuję tu osobnikom przemądrzałym, powtarzającym „no, tak wtedy było”, co nie rozjaśnia mi niczego ani trochę. Nie żyłem wtedy, więc nie wiem jak było. Bohater krytykujący partię, za chwilę wstępujący do PZPRu, po to, żeby za 10 minut roznosić ulotki KORu. Pozostało mi zmarszczyć brwi i patrzeć co dalej.

Na szczęście miałem przy sobie swoją niezawodną pomoc, która zawsze wyciąga mnie z intelektualnego impasu. „Bohater po prostu nie mógł się odnaleźć. Nie zawsze wszystko jest czarno-białe, jak na lekcjach historii, że albo jesteś komunista, albo konspirator”. Warto też zwrócić uwagę na hipokryzję obywateli, ale i tak rację miała, gadzina. Doszukiwałem się opozycyjnego podziału jak w filmach moralnego niepokoju, na tych z lewa i z prawa. Tutaj mamy do czynienia z historią zwykłego faceta, który jakoś próbuje żyć w tych dziwnych okolicznościach, ale ciągle ma pecha, nigdzie nie czuje się dobrze.

Tym facetem jest oczywiście Stuhr we własnej osobie. W wywiadzie dla gazety.pl twierdzi, że to film w dużej mierze o nim. Nie zamierzam napisać słowa, o zawiłej biografii bohatera. Zwrócę uwagę tylko na jego nastawienie do życia. To okropny malkontent. Nic mu nie pasuje, na wszystko narzeka. Widać to nie tylko w czynach i w słowach, ale w całej prezentacji postaci. Prawdopodobnie odbija ona pana Stuhra bardziej, niż by sobie tego życzył. Nie chodzi nawet o pesymizm, bardziej o wielką rezygnację, przechodzącą w stagnację. Niestety to negatywne podejście łatwo się udziela, więc zamiast wyjść z seansu rozweselonym po komedii, szukamy sposobu na poprawę humoru.


Oprócz poruszania przez reżysera ważnych dla niego spraw, co jest jak najbardziej uzasadnione, należy pamiętać, że film będą oglądać żywe osoby z funkcjonującą sferą emocjonalną. Nie można zasypać ich swoimi niepokojami, bo naturalnie może im się to nie podobać. Szczególne, kiedy produkcja reklamowana jest jako komedia. Nie wyciągam przecież takich wniosków znikąd. Wywiad w gazecie pokazuje najlepiej, jak specyfika kraju absurdu i nieżyczliwości obarczyła autora i pozostawiła go przygnębionym. Znakomicie to rozumiem, również tu mieszkam, ale nawet wymuszony optymizm jest produktywniejszy, niż szczery pesymizm. Zresztą życie jest za krótkie, żeby się denerwować na wszystko. I zbyt piękne.

Pamiętajmy o celu, dla jakiego w ogóle chodzi się do kina. To rozrywka, w pełnym tego słowa znaczeniu. Niezależnie czy dla kogoś oznacza to bombardowanie efektami specjalnymi, dla innych wyrafinowany estetycznie obraz artystyczny, czy też zwykłą komedię. U podstaw każdego z tych motywów leży dążenie do przyjemności. Nie odbierajmy sobie jej przez dzielenie się swoimi lękami, ale myślami pozytywnymi. Na wszystko jest miejsce i czas, a sala kinowa, w mojej ocenie, to miejsce rozrywki, zadumy czy przestrachu, ale zawsze w sensie pozytywnym. Podejście może naiwne, ale na pewno nie ignoranckie. Czasem po prostu trzeba przymknąć oczy i śmiać się mimo wszystko. Wszystkim wyjdzie to na dobre.

0 komentarze:

Prześlij komentarz