piątek, 7 listopada 2014

Podsumowanie miesiąca: październik 2014

Witam wszystkich na oficjalnym otwarciu nowego działu w blogu. Czerwona wstęga już przecięta. Zapraszamy na skromny poczęstunek w postaci ciasta drożdżowego ze śliwkami, którego napiekła pani Dorotka oraz kawę Inkę. Dla dzieci przewidziane są ciekawe gry i zabawy. Zapraszamy wszystkich do udziału w loterii, w której nagrodą główną jest rower marki MTB Rajder Gold Edition ufundowany przez Zakład Mleczarski "Wojtuś". Brawa dla sponsora, panie Władziu, zapraszamy do nas na scenę, gorące oklaski, dla pana Władzia.

Ale na serio. Czas wypluć kija. Co miesiąc zestawienie miesięczne w postaci minirecenzji z działu Filmoteka. Filmy, które doczekały się pełnych tekstów oczywiście podlinkowane.


La Strada (Włochy 1954) - reż. Fedrico Fellini, na zdj. Giulietta Masina.


Chłód w lipcu (Stany Zjednoczone 2014) - reż. Jim Mickle
Ładne, choć podręcznikowe kadry. Ciekawe, choć sztampowa fabuła. Wysokich lotów kino klasy B. Rozrywki dostarcza wystarczająco, ale nie porywa. Doznaje gatunkowej przemiany mniej więcej w połowie i staje się lżejsze, ale i słabsze.


Koszmar Darwina (Austria 2004) - reż. Hubert Sauper
Dokument o tym, jak zmieniło się życie mieszkańców okolic jeziora Wiktorii po dziwacznym eksperymencie z wrzucenie agresywnej rybki wpośród rybek wegetariańskich. Przejęła ona kontrolę nie tylko w jeziorze, ale i w okolicznej gospodarce.
Autor zwraca przede wszystkim uwagę na absurd importowania całych ton filetów do pierwszego świata, podczas gdy mieszkańcy przymierają głodem nad szczątkami i łbami robaczywych ryb.
Opatrzony w ujęcia biedy na ulicach i płaczliwych kobiet, ale to typowe dla dokumentów o Afryce, czyż nie?


Opętanie (Włochy 1943) - reż. Luchino Visconti
Trochę zdezorientowany film neorealistyczny, bo nurt ten gdzieś przebija się w tle, ale raczej nie stanowi głównego wątku. Za długi, jak na historię, którą opowiada. No, dobra, co tu dużo mówić, nudny jest i tyle.
Wątki miłosne mogą się podobać, również generalnie maniera włoska, więc na pierwszy ogień z neorealizmu pasuje dobrze. Nie znosi próby konkurencji z innymi dziełami nurtu.


Rzym, miasto otwarte (Włochy 1945) - reż. Roberto Rossellini
Przypomina mi kilka powojennych produkcji polskich (np. Świadectwo urodzenia). W gruncie rzeczy wszystkie były na jedną nutę - marność, przemoc, niesprawiedliwość, umierająca nadzieja. Nie dziwota, ale filmy te po takim czasie są niezwykle ciężkie w odbiorze. Może jednak to dobra lektura, żeby trochę pogłębić świadomość czasów, których już nawet nasi dziadkowie nie pamiętają.
Ważny, w nurcie neorealistycznym, w tej chropowatej, nieprzyjemnej jego sekcji.


Pod Mocnym Aniołem (Polska 2014) - reż. Wojciech Smarzowski
Niepochlebne opinie na temat filmu długo powściągały mnie przed jego obejrzeniem, ale nadszedł czas. I regret nothing.
Znakomita historia, prawdopodobnie głównie dzięki Pilchowi. Bardzo dobrze nagrany, prawdopodobnie dzięki już wyrobionemu kunsztowi Smarzowskiego. I kapitalny montaż. Wszystkie te elementy sprawiają, że film trafia do nas jak przez wenflon. Naprawdę czuje się ten odór, kaca, upokorzenie. A chaotyczna konstrukcja dopełnia dzieła i mamy wrażenie jakbyśmy tracili świadomość wraz z bohaterem. Znakomicie, pokłon w pas!
Jedyny zarzut to tyle, że dialogi literackie nijak nie sprawdzają się w filmie.


Złodzieje rowerów (Włochy 1948) - reż. Vittorio De Sica
Najlepsza produkcja włoska jaką widziałem do tej pory (pory pisania tej notki). Autentyzm jest tu gigantyczny, ale w ogóle nie można mylić tego z dokumentem. Ogląda się to dobrze, pomimo ładunku negatywnych emocji. Bezwiednie zaciskałem dłonie na podłokietnikach przez większość seansu. Kilka przerw na oddech są prologiem kolejnego grzmotu. Aktorzy, choć wzięci “z ulicy” spisali się na medal. Być może dlatego, że grali niemalże samych siebie.
Fabuła ładnie paraboluje, opowiadając rzeczywistość powojenną. Dzieło jest wyważone i dopracowane. Reżyser wkupił się w moje łaski tym i kolejnym dziełem Umberto D. Na pewno wrócę jeszcze do jego twórczości.


Umberto D. (Włochy 1952) - reż. Vittorio De Sica
W seansie podwójnym, ten film wyświetlano po Złodzieju rowerów. Być może dlatego było mu trudniej do mnie dotrzeć, bo miał wysoko zawieszoną poprzeczkę. Niemniej oba są na podobnym poziomie. Tak się jednak składa, że Złodzieje przemówił do mnie bardziej. W Umberto główny bohater jest nieco irytujący, podobnie pokojówka, mało przekonywująca. Ale historią nie sposób się nie zachłysnąć. Scena finałowa wyciśnie łezkę z największego twardziela.
Podobnie jak we wszystkich produkcjach tego nurtu, atmosfera jest beznadziejna od początku, a robi się tylko gorzej. Oglądasz na własną odpowiedzialność.


Jack Strong (Polska 2014) - reż. Władysław Pasikowski
Tak Pana uwielbiam, Panie Władku, a Pan mi tu z takim czymś.
Fiksacja na punkcie rozgrzebywania polskiej historia trwa. Dobrze, ktoś musi to robić. Ale poziom tej produkcji po prostu nie zachwyca. Film sprawia wrażenie nagranego na szybko, w dwutygodniowej przerwie między innymi projektami. Ale wiem, że to przez współpracę z wielkim zachodem. Być może wystarczy takich eksperymentów już?
Dorociński wciąż utrzymuje wysokie miejsce w moim rankingu ulubionych polskich aktorów, ale niestety tutaj jest tylko pionkiem do opowiedzenia historii. Prawdziwej. Robi to w sposób przekonujący, choć po swojemu. Pan Pasikowski ma już mocną pozycję na polskim rynku filmowym, co widać przez duży budżet i generalny rozmach. Choć to może tylko złudzenie, te Ople Rekordy i ładne mundury w kolorze ghaki na tle beznadziejności PRLu?


Spirited Away: W krainie Bogów (Japonia 2001) - reż. Hayao Miyazaki
Film wspaniały, choć familijny, bla, bla, wszytsko jest w tekście. Jedna ważna rzecz, której tam nie dodałem.
Produkcja tworzy tak ciepły nastrój animowanego fantasy, że samo wspomnienie o niej w gorszy dzień powoduje ciepłe poczucie w brzuchu i chęć ponownego seansu. Nie żartuję, to film z tych, do których się wraca na poprawę humoru. Well done, mr. Miyazaki, stworzył Pan nie tylko znakomity film, ale i przystań otuchy.


Edi (Polska 2002) - reż. Piotr Trzaskalski
Można obejrzeć, żeby zobaczyć jak ogromny potencjał brany jest w dłoń i roztrzaskiwany o najbliższą ścianę.
Właściwie trudno cokolwiek powiedzieć o tym filmie, nie wspominając tego wyżej. Jest niewiarygodny, słabo zagrany, o dziwo, i jakiś miałki. Na plus scena rozbierana, z pewnością zapadająca w pamięć.
Ładny morał przelewa się przez ręce w każdej niedojrzałej reżysersko scenie. Niestety strata czasu.


Tess (Wielka Brytania 1979) - reż. Roman Polański
Polański oficjalnie stracił moje zaufanie tą produkcją. Wykorzystał swój autorytet do zekranizowania powieści, którą prawdopodobnie uwielbia, ale niestety nie każdy dzieli jego entuzjazm. Moje rozczarowanie filmem wypływa stąd jak również ze szczerej nienawiści do filmów kostiumowych, czego jedynym wyjątkiem jest Barry Lyndon Kubricka.
Przepiękna aktorka w głównej roli ma mimikę wystruganą z drewna. Szkoda.


Gorzki ryż (Włochy 1949) - reż. Giuseppe De Santis
Mam ambiwalentne uczucia względem tego filmu. Z jednej strony mi się podobał, z drugiej nie powala. Aktorki z jednej strony piękne, z drugiej wielkiego popisu niestety nie dały. Grały oszczędnie, neorealistycznie. A przecież nurt miał się już chylić ku końcowi. Mieszanina gatunkowa daje dziwną produkcję, ni to melodramat, ni romans, ni kryminał. Wszystkiego po trochu. Ale wyszło dobrze, a najważniejsze - jest napięcie, dramaturgia! Neorealizm taki antyholywoodzki, a ma z nim więcej wspólnego niż sądzi.
Silvana Mangano wygląda w filmie jak milion dolców.


La Strada (Włochy 1954) - reż. Federico Fellini
Wielki reżyser, wielki film. Dramat najwyższej klasy.
Bez żartów - jakoś nie połączyłem nazwiska z TYM Fellinim, myśląc, że oglądam kolejny film neorealistyczny. Jakież miłe zaskoczenie po seansie.
Dramat dokładnie tego rodzaju odpowiada moim gustom. Atmosfera podróży i występowania w cyrkach obwoźnych szczególnie mnie ekscytuje, a niestety nie ma wielu filmów na ten temat.
Nie to jest tu jednak najważniejsze. Z wypiekami oglądam każdą produkcję sprzed półwiecza z postacią osoby upośledzonej lub cofniętej w rozwoju. W tych czasach medycyna i psychologia nie były tak rozwinięte i wypowiedź na ten temat (w tym przypadku filmowa) zawsze była tak bardzo poetycka w swoim chłopskim podejściu. Nikt tego nie rozumiał, ale interpretacja artystyczna okazywała się bardzo trafna. Podobnie jest w Żywocie Mateusza Witolda Leszczyńskiego.
Spoiler: Bardzo sad end.


Solaris (Rosja 1972) - reż. Andriej Tarkowski
Ekranizacja jednej z moich ulubionych powieści Lema. Biada temu kto ją sprofanuje. Ale nie oszukujmy się, przenieść coś tak skomplikowanego na ekran jest bliskie niemożliwemu.
Nie podołali amerykanie próbując skomercjalizować Lema, bo wsadzili Clooneya w błyszczący kostium.
Tarkowski poszedł w typowa dla siebie stronę, czyli poetycko naturalistyczną i też mu się nie udało. Uchwycić sensu Lema oczywiście, bo sam film broni się jakoś. Ma świetny klimat. Tania, tandetna sceneria lat 70. przywodzi na myśl niektóre produkcje Fassbindera (szczególnie Świat na drucie). Film ten ogólnie postrzegać można jako autorską wypowiedź, bardziej niż ekranizację, a wtedy recepcja będzie zupełnie inna. Znośna.

0 komentarze:

Prześlij komentarz