czwartek, 23 października 2014

Geniusz w prostocie

Złodzieje rowerów (Włochy 1948) - reż. Vittorio De Sica

Znowu zaczęła się Akademia Filmu Światowego we Wrocławiu. Chodzę, bo lubię, kiedy za mnie ktoś wybiera dobre filmy i jeszcze coś o nich opowie. Podzielona na moduły wprowadza nas w kolejne epoki filmu światowego. Na początek neorealizm włoski, z którym spotkałem się się już wcześniej, w Odysei Filmowej. Fragmenty Złodziei rowerów były, ale to nigdy nie to samo, co obcowanie z pełnym dziełem. Zachęca czarno-białość, o czym już zresztą pisałem, przy okazji Bulwaru Zachodzącego Słońca. Zachęca również miano przedstawiciela gatunku. Cokolwiek by to nie było, pozycja ta zobowiązuje.

Na zdj. od lewej: Enzo Staiola i Lamberto Maggiorani

Neorealizm to ruch artystyczny w wojennych i powojennych Włoszech, przeciwstawiający się faszyzmowi (i Hollywoodowi; ten element jednak jest dla mnie niejasny, być może wrócę do niego kiedyś po zapoznaniu się odpowiednią literaturą), przez opowiadanie prostych opowieści o prostych ludziach. Głównymi motywami było kręcenie w rzeczywistym "plenerze" Rzymu i angażowanie naturszczyków. Nie inaczej jest w Złodziejach. Zaczynając od połowy, bo już nie wytrzymię - Lamberto Maggiorani jest genialny! Nie wiem gdzie, skąd go wzięli, ale pasuje idealnie. Nie tylko ze względu na aparycję, ale również przez kontakt z obiektywem. Śmiem twierdzić, że nigdy nie widziałem kogoś bardziej naturalnego w swojej roli. Ale przecież o to chodzi w tym nurcie. Prawdziwy ubogi bezrobotny, grający ubogiego bezrobotnego.

Historia jest prosta - mężczyzna wymienia pościel ślubną na rower, bo niezbędny jest mu do długo wyczekanej pracy, ale podczas pierwszego dnia jest mu on skradziony. Zaczynają się rozpaczliwe poszukiwania zguby. Fabuła to jednak pretekst do skomentowania rzeczywistości powojennej. Wszystko jest nie tak, jak miało być. Nie ma pracy, nie ma wspólnoty, ani życzliwości, jest tylko więcej cierpienia. Zamiast sobie pomagać, ludzie podbierali bliźniemu z talerza. Co wydaje się nieco nieadekwatne, wciąż trzeba wytknąć - a przecież rozchodzi się tylko o rower. Jest on jednak, w przypadku protagonisty, środkiem do lepszego życia, a poza tym symbolem małej radości, które tak rzadko się wtedy zdarzały.

Na zdj. od lewej: Lamberto Maggiorani i Enzo Staiola
Film dotarł do mnie szczególnie blisko. Nie mam podstaw, by rozprawiać o bólu istnienia w powojennym świecie, ale prawdy o zwilczałych względem siebie ludziach są niestety uniwersalne. Dookoła zawistne, wywyższające się spojrzenia, wszyscy rozpychający się łokciami. Z drugiej strony złodziejaszek zrobił to, co zrobił, bo sam nie miał wiele. Próbował uciułać na życie, co wiemy, dzięki wizycie głównego bohatera w jego domu. Widzi na własne oczy piszczącą biedę, podobną, jak u niego. Mimo empatii do złodzieja, niestety uciekł się do kradzieży, czego pochwalać nie można. Ot ci neorealizm w pigułce.

Słowo sprostowania, bo nie chcę być źle zrozumiany. Owszem jest to film smutny, ale nie do kości pesymistyczny. Owszem, jest czołowym przedstawicielem nurtu, ale uważam, że przemówić może do każdego, nawet nie interesującego się kinem. Zachęcam jako aperitif neorealizmu włoskiego. Jak nie on, to żaden.

0 komentarze:

Prześlij komentarz