sobota, 28 lutego 2015

Western: Spaghetti vs. Burger | cz. 2/2


Pierwsza część tekstu dostępna tutaj.



5. Rzeka Czerwona (Stany Zjednoczone 1948) - reż. Howard Hawks

Na zdj. od lewej: Walter Brennan, Mickey Kuhn, John Wayne.

Da się bardziej męsko? Bardziej nonszalancko, nieustępliwie, zdecydowanie? To przykład, że nie da się, nie. Żadnego pozowania, czysty testosteron. Uparte parcie przed siebie to oś scenariusza. Związany z nim konflikt samców alfa to jego główny motyw. Proste jak budowa cepa. Dorzućmy do równania zjawiskową Joanne Dru i powstaje filmowa nitrogliceryna. Chłonę jak gąbka każdą minutę.

Człowiek niewiele chce od życia. Zwykłą farmę, hodowlę krów, dom na pustkowiu. Ale nawet pośrodku niczego jest konkurencja, która nie śpi. Bądź tu mądry. Rozpocząć otwarty opór, czy może uciekać? Odpowiedź jest jasna, jak to, że słońce wstaje raz na dzień. Kolejna żelazna zasada westernów - w imię swoich ideałów choćby do piekła. Właściwie, gdyby nie cecha ślepego uporu to nie powstałaby połowa westernów. I dobrze.

Należy jednak patrzeć na pełny obraz. Finał produkcji trafia do mojego osobistego zestawienia najgorzej zakończonych filmów w historii. Jest słabe z tak wielu względów, że nie wiem od czego zacząć. Jakby film powstał w całości, a końcówka była dograna dziesięć lat później, w formie żartu. Psuje pozytywne wrażenia jak niewydrylowana wiśnia w pysznym kawałku urodzinowego tortu.

Za tę metaforę należą mi się oklaski z kiwaniem głowy w dezaprobacie. Obiecuję, że postaram się utrzymać równie niski poziom najdłużej, jak to możliwe. Nie ma za co.




6. W samo południe (Stany Zjednoczone 1952) - reż. Fred Zinnemann

Na zdj. Gary Cooper.

Oglądając W samo południe ma się wrażenie oglądania emocjonującego reportażu. To dzięki montażowi w czasie rzeczywistym. Największa zaleta filmu właśnie została wymieniona, ale nie jest ona jedyną. Piekielna powaga obrazu nie pozwala odetchnąć, aż do samego końca.

Całość wprowadzenia zmierza w jednym kierunku. Czuć to w powietrzu, w żołądku podchodzącym pod gardło, że coś się wydarzy nieuchronnie. Kwestia czasu, kwestia rozstrzygnięcia, ale pojedynek jest pewny. I patrzymy na samotnego szeryfa, który bezskutecznie usiłuje zwerbować do swojego zespołu najodważniejszych. Wszyscy są zbyt samolubni lub tchórzliwi. A ktoś miasto musi uchronić przed złem. Nawet jeśli tym miastem są ludzie odmawiający pomocy. Taki obowiązek niesie ze sobą stalowa gwiazda na piersi.

Jeśli to nie jest najlepsza z możliwych postaw, to nie wiem co. Nie wspominając nawet o Garym Cooperze, chodzącym ideale mężczyzny lat 50. Może grać szeryfa, biznesmena, a nawet rzeźnika z podobnym wdziękiem. Flegmatyczna werwa, to dziwne, acz możliwe połączenie cech osobowości, które on przedstawia. Bezcelowo przemierzając miasteczko, w poszukiwaniu partnerów, jego spojrzenie smutnieje, jednocześnie nabierając determinacji. Gdy przychodzi czas ostatecznego pojedynku tylko szyby pękają i kurz się wznieca od kolejnych ciał padających na ziemię.

Choć o mocno pesymistycznym przesłaniu, pozostawia ślad w pamięci. Jako przestroga i jako wzór.




7. Rio Bravo (Stany Zjednoczone 1959) - reż. Howard Hawks


Na zdj. od lewej: Ricky Nelson, John Wayne, Dean Martin.

Ale ja nazwę go najsłabszym ogniwem. Poczucie okropnej bezcelowości towarzyszyło mi przez całość seansu. Udane elementy komediowe i świadomość obcowania z klasykiem nie pozwalały wyłączyć filmu. Co jednak po klasyku, jeśli wypada najgorzej z całego zestawienia. Wayne jakiś naiwny, Nelson jak parodia samego siebie, a Martin pomylił plany filmowe - powinien wystąpić w Trudnych Sprawach.

Tak się składa, że do Wayne'a wracać nie będę. Być może to zbieg okoliczności, działający na jego niekorzyść, że zagrał w najgorszych westernach, które do tej pory widziałem? Pyzata buźka mnie nie przekonuje. Wygląda nieszczerze. Jak facet otwarcie zdradzający żonę z sekretarką tuż przed odebraniem dzieci ze szkoły.

Przejdźmy dalej.




8. Butch Cassidy i Sundance Kid (Stany Zjednoczone 1969) - reż. George Roy Hill

Na zdj. od lewej: Paul Newman i Robert Redford.

Długie listy filmów do obejrzenia zostały rzucone w kąt. Butcha Cassidiego obejrzałem, ponieważ Clarkson wspomniał o nim w jednym z odcinków Top Gear'a. Po prostu, bez przeglądania obsady, bez czytania opisów i oglądania zwiastunów. Pełne zaufanie. Smakowało znakomicie.

Coś magicznego jest w tym filmie. Realność (bo nie realizm) dawała odczuć się wyraźnie. Prawdziwa chemia między bohaterami. Autentyczne dylematy i napięcia, zmęczenie i zrezygnowanie. Rzadko zdarza się tak w moim związku uczuciowym z kinematografią. To odczucie silnie subiektywne, więc być może chodzi o mój brak chęci angażowania się w fabułę. Nie mniej ten film zamieszkał u mnie w sercu na dwie godziny. Głębokie doznanie artystyczne pierwszego stopnia.

Duet Newman-Redford można przyrównać tylko do Gibsona i Glovera z Zabójczej Broni. Tylko kowboje uciekają zamiast ścigać. Długo uchodzą im na sucho wszystkie małe i większe złe uczynki, a ja kibicuję im bez przerwy. Jak w Bonnie i Clyde złe postępowanie uświęcane jest przez rozległą znajomość sytuacji emocjonalnej bohaterów. Sympatyzujemy z biedakami, choć zachowują się obrzydliwie. Koniec końców jednak w obu produkcjach sprawiedliwość dokonuje równowagi. I jakież kultowe tworzy przy tym zakończenia!



Amerykańskie produkcje wypadają niestety słabo przy swoich podrabianych konkurentach. Są to jednak wartości niewymierne. Kwestie czysto subiektywne, o które każdy sam siebie powinien zapytać. Ostatecznie chodzi o przyjemność z oglądania, w tym właśnie celu powstawały bowiem westerny. Czysta rozrywka nie da się zmierzyć i, szczerze mówiąc, w przypadku obu konkurentów, jest ona podobnie wysoka. Odczuwana inaczej i czerpana z innych elementów, ale porównywalna. Remis jeden-jeden. Zresztą, to tak, jakby porównywać samochody włoskie do amerykańskich. Pierwsze są dużo ładniejsze, bardziej eleganckie, często szybsze i bardziej wysublimowane, ale amerykańskie zawsze będą odwracać głowy przechodniów. Te drugie zawsze będą imponować swoją prostotą i zniewalającym urokiem, którego nie posiadają żadne inne.



OFF: Autor niniejszym oświadcza, że wybrałby Pontiaca GTO '65 ponad każdego włoskiego, czy jakiegokolwiek innego klasyka. Nie ma to jednak żadnego związku z jego opinią na temat filmów.

0 komentarze:

Prześlij komentarz