wtorek, 3 marca 2015

Podsumowanie miesiąca: luty 2015

Kadr z filmu Niebo nad Berlinem (Niemcy 1987) w reż. Wima Wendersa.

Luty zdecydowanie pod znakiem sesji, więc edukacja filmowa zaniedbana. Zawsze jednak, gdy sytuacja taka ma miejsce, czuję wielką tęsknotę do filmu. Niejaki Mickiewicz pisał, że tęsknota wzmaga się w rozłące i to właśnie poczułem. Tęsknotę i łaknienie. Brzmi patetycznie, ale faktem pozostaje, że mój organizm domaga się dobrych filmów jak kofeiny z rana, a dla was będę o ich pisać. Kawę też mogę zrobić.

A dzisiaj w pigułce.

Wszystkie opisy poniżej pojawiają się na bieżąco w Filmotece. Co miesiąc gromadzę je w jeden wpis.

Żądza bankiera (Francja 2012) - reż. Costa-Gavras
Francuskie House of Cards (tak, HoC było później). Coś znakomitego, ale brakuje kropki nad i. Dzieło robi wrażenie niedokończonego, albo dokończonego za wcześnie.
Jednak idealnie dobrana obsada, montaż schludny i dynamiczny, ujęcia sprawiają, że bardzo komfortowo czujemy się w pomieszczeniach i oczywiście pełny wstęp, rozwinięcie i zakończenie, z punktem kulminacyjnym na właściwym miejscu. Piątka z plusem, następny.
Do reżysera na pewno wrócę, do jego thrillerów politycznych.


Bambi (Stany Zjednoczone 1942) - reż. David Hand
Miał być klasyk i tytan Disneya. A był nudny, przesadnie infantylny i emocjonalny, brutalny i w zwolnionym tempie zwykły film Disneya. Nie było źle. Po prostu era filmów dla dzieci, które są dobre również dla dorosłych, zaczęła się później. Na szczęście tylko przez 70 minut musiałem oglądać tę zwykłą bajkę dla dzieci.
Poza tym film miał swoją premierę w czasie wojny. Nie dziwię się słabemu wynikowi boxofficowemu (nie wiedziałem, że kiedyś użyję tego określenia), a nawet córeczce Disneya się nie podobało. Mama Bambiego NIE MUSIAŁA UMIERAĆ, WALT!
Na ogromny plus realizm animacji poruszania się sarenek i ich uczłowieczenie, jak na swój czas.


American Beauty (Stany Zjednoczone 1999) - rez. Sam Mendes
Co zaczęło się jak kolejna komedia obyczajowa o podmiejskiej klasie średniej, później zyskało silny podtekst tragiczny. Elektryzujące połączenie. Jak oglądanie człowieka niezrównoważonego przez weneckie lustro.
Spacey przyzwyczaił już do spektakularnych występów, ale zaniedbaniem byłoby nie zwrócić na i ten uwagi. Geniusz!
Wracając do samego filmu - emocje tuż po były wysokie. Dlatego, że to przecież znakomita produkcja, również dlatego, że mocno się naszymi emocjami żonglowało. Teraz minęło trochę czasu od seansu i już mam mniej do powiedzenia. W gruncie rzeczy włożę to w półkę filmów świetnych, ale na jeden raz. Niewiele znajduje się na niej pozycji, ale kategoria istnieje. American Beauty ulokowałem między Blue Jasmine i Imperium Słońca. Niby znakomite, ale nudne i bez znaczenia na dłuższą metę.


Niebo nad Berlinem (Niemcy 1987) - reż. Wim Wenders
Piękny fragment kina kontemplacyjnego. Kojarzy mi się z samotnym wypadem na seans filmowy w pubie, ulokowanym w bocznej uliczce. Ciemne piwo, papieros i unikanie kontaktu ze światem zewnętrznym. Tylko ekran. Przeżyć go trzeba w środku i tam powinien pozostać. Później można iść na jazz session i wrażliwie fantazjować na temat głównej aktorki.
Ponieważ prawdziwym aniołem była tu Solveig Dommartin. Reżyser oddał jej hołd pięknymi zdjęciami i poetyckimi monologami. Takie były zresztą pewnie jego intencje.
Poza tym mam słabość do filmowych ze stolicami krajów europejskich w tle.


Idy Marcowe (Stany Zjednoczone 2011) - reż. George Clooney
Thriller polityczny, to rzecz dla mnie nowa, ale od razu wpadła mi w oko. Clooneyowi dobrze wyszło, lepiej nawet, niż z Good Night and Good Luck. Przykład, że czasami aktorzy czynią dobrych reżyserów.
Gosling, jak kameleon, wczuł się w rolę. Pomagał mu kostium i odpowiednia charakteryzacja, ale mimo wszystko dobrze. Dam mu już spokój (fragment o Fanatyku), bo jeszcze powiedzą, że czegoś zazdroszczę.
Surowy charakter amerykańskiej polityki jest nam może odległy, ale rozumiemy większość na tyle, że można na chwilę mentalnie wczuć się w to środowisko i przejąć losami bohaterów.
Nie ma tu biegających z nożem psychopatów, żądnych krwi, tylko niszczący karierę zawodową pracodawcy. Thriller na miarę naszych czasów.
(Anegdotka: za pierwszym razem przeczytałem ten tytuł Ajdi Markoł, sam nie wiem dlaczego)

0 komentarze:

Prześlij komentarz