wtorek, 15 lipca 2014

W końcu dramat, czy XXX?

Romance (Francja 1999) - reż. Catherine Breillat

Obejrzenie tego filmu stale odkładałem na później, początkowo zniechęcony mdłym opisem i jego niską oceną, a nawet kiepskim plakatem. Mając na uwadze to, że poważnie traktujący swoje zajęcie reżyser czy producent dba o każdy aspekt filmu, zostałem przez niego rozczarowany, zanim obejrzałem choćby minutę filmu. Będąc świadomy, że filmy trzymają się pewnej konwencji; z założenia stronią od pornografii, bo tym zajmuje się inna część rynku kinematografii, zastanawiałem się jak lichej jakości musi dramat "XXX". Zupełnie bezpodstawnie, jak się później okazało.

Caroline Ducey

Film jest o młodej kobiecie, eksplorującej intymną część swojej natury. Przepełniona frustracją, spowodowaną tym, że nie potrafi zachęcić swojego partnera do żadnej formy aktu miłosnego, stwierdza, że ten nie zasługuje na jej wierność. Burzy wokół siebie niewidzialną barierę, pozwalając by każda okazja z obcym mężczyzną się ziściła. Każdy z nich przejawia inne podejście wobec niej i inne wymagania względem tego, jak ma wyglądać stosunek. Jednak ona wciąż robi to wszystko, by zwrócić na siebie uwagę człowieka, z którym dzieli na co dzień łóżko.

Reżyserka zadbała o szczegóły. Maria, czyli główna bohaterka, jest małomówna, w przeciwieństwie do każdego z jej partnerów. Zdaje się być zagubionym w wielkim świecie dzieckiem, rozglądając się do okoła z rozdziawionymi ustami, chłonąc wszystkie wrażenia jak gąbka. Zabawa kolorami objawia się mrożącą bielą, jaką wypełnione są ujęcia w sypialni kochanków. Symbolizuje ona oschłość seksualną wybranka jej serca. Sama bohaterka ubiera się w krwistoczerwoną, wyzywającą sukienkę, gdy gotowa jest oddać się w obce ręce. Mnóstwo widzimy osobliwych lokalizacji, w których przeżywa kolejne przygody. Każda, sama w sobie, będąc swoistym odzwierciedleniem jej intencji i stanu psychicznego. Takie elementy można mnożyć. Właśnie to cenię w tym obrazie – że dostarcza ich na pęczki, zapewniając pole do interpretacji.

Caroline Ducey i Sagamore Stévenin

Gra aktorska jest zaskakująco dobra u Caroline Ducey i przewidywalnie przeciętna u reszty obsady. Gdy tylko mamy przyjemność obserwować aktorkę pierwszoplanową na ekranie indywidualnie, pochłania nas szczerością ekspresji i właściwą interpretacją odczuć swojej postaci. Rozgranicza smutek, bezradność i złość; nie serwuje nam wciąż tego samego rozżalonego, zapłakanego grymasu. Podejrzewam jednak, że charakter tej roli, jak i całego filmu zwyczajnie pasuje do usposobienia francuzów. Któż inny potrafiłby stworzyć miły dla oka film o rozterkach sercowych i kłopotach seksualnych w związku, tak by odbiorca nie czuł bezsensu i infantylności tego, co ogląda? To właśnie jest największą zaletą tego filmu. Natomiast na arenie rodzimej jest to sukces dla reżyserki, za stworzenie lepszego filmu od innych, dotykających podobnej tematyki, jak chociażby "Q".

Nagość występuje, owszem. Bardziej obficie niż przeciętny widz mógłby przypuszczać lub może chciałby oglądać. Nie ma w niej natomiast nic wyuzdanego. Catherine Breillat pokazuje dokładnie tyle, ile trzeba, by poczuć bardzo intymną atmosferę. Ujęcia, dobrze zaplanowane, nie obnażają zupełnie poczynań bohaterów, czyniąc je jeszcze bardziej atrakcyjnymi. A więc konwencja, o której wspomniałem na początku, poniekąd jest zachowana. W końcu nie ma tam obrazów człowiekowi obcych. Kino im bliższe naszej naturze, tym bardziej osobiście odbierane, w efekcie posiada większą siłę przekazu. To reżyserka stara się wywołać u widza. Pomyślnie.

0 komentarze:

Prześlij komentarz