środa, 22 lipca 2015

Wielka obrona Matrixa | cz. 1/2

Zupełnie nie rozumiem dlaczego, ale pewnego pięknego melanżu powstała nagonka na mnie i mój gust filmowy. Rozchodziło się ocenę jednego konkretnego filmu. Zostałem zmuszony do tłumaczenia się ze swojej sympatii do Matrixa, a już "w ogóle całej trylogii". Biedny ja. Zbyłem agresorów, ale jak się okazało - chwilowo. "Czekamy" - zostało rzucone złowieszczo w próbie publicznego zaszczucia. Beka została ze mnie kręcona, a rękawiczka rzucona. Przyjmuję ją godnie, bo jest to wyzwanie proste jak bułka z masłem. Nie czułem nigdy potrzeby tłumaczenia się ze swoich gustów. Ale Matrix broni się sam, jeśli zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Uznałem więc, że to znakomita okazja, aby nie tylko zamknąć jadaczki moim koleżkom, ale i przybliżyć wszystkim hejterom dlaczego Matrix wielkim filmem jest. Podaję ku temu irytująco nieokrągłą liczbę czternastu sążnistych argumentów, a wyżej wspomnianych gagatków zachęcam do polemiki.


1. "Matriks"


Piętno, które wywarł ten film na postrzeganie efektownych bijatyk, ma tak na imię. Młode pokolenie, czyli moje, nie wie o czym jest film, czy w ogóle był o czymś, ale bieganie po ścianie i zawisanie w powietrzu kojarzy znakomicie. Nazywa to "matriksem". Niech będzie i tak, wyróżnienie na miarę przyzwyczajonego do płaskich akcyjniaków, niewyczuwającego zupełnie drugiego dna, przeciętnego odbiorcy. Smuci mnie to, ale docenić akcję trzeba, bo sceny walki są pierwszej klasy. Przepis na sukces Wachowskich, to zatrudnienie mistrza wschodnich sztuk walki - Yuen Woo-Ping. Wszyscy aktorzy przeszli gruntowny trening, kości chrobotały, karki się nadwyrężały, ale obsada była zadowolona. I jaki jest efekt? Nie ma odwracania głowy od kamery. Jak Keanu kopnie, wiem, że to był Keanu, a nie kaskader z jego fryzurą. W arcydziele nie ma kompromisów, a kompromisem są kaskaderzy na uprzężach. Plaga filmów naśladujących Matrixa wpadła w tę pułapkę. 


2. Lateks


Będąc zaprojektowana jako wyraźnie odróżniająca się od szarego i ponurego Syjonu zielona rzeczywistość, potrzebowała wyraźnej barykady. Jest nią przede wszystkim otoczenie, czyli miejska dżungla, pełna budek telefonicznych. O to nie trudno, skoro część fabuły z akcją realną odbywa się pod ziemią. Drugi element to skórzane płaszcze, ciemne okulary i lateks. Skoro już bohaterowie posiadają znajomość wszystkich sztuk walki i obsługę maszyn militarnych w jednym paluszku, niech ubierają się adekwatnie wyróżniająco. Między tłumem umysłów wciąż podłączonych, a ekipą Nabuchodonozora jest wyraźna rozbieżność, dzięki temu reżyserzy nie muszą nam tłumaczyć kto jest z kim i przeciwko komu. Umiejętne posługiwanie się sztuczkami innym, niż dźwięk i filtr, które kochają filmy amerykańskie, to zawsze plus. Zresztą, tego typu ubiór stał się ikoną nie tylko filmu, ale i całego pokolenia. Symbolem walki z systemem, buntu przeciwko ignorancji i niewiedzy. A Kukiz wciąż w bluzie z kapturem.

Mimo, że sama koncepcja brzmi jak strzał w kolano, to Wachowskim udało się ją przeprowadzić bez grożącej obrazowi groteski. Należy docenić wyczucie smaku jakim posługiwali się autorzy, ubierając swoich aktorów w lateks i każąc im robić przewroty w tył do podkładu dźwiękowego Prodigy i P.O.D., wciąż nie ośmieszając przebijającej między wersami powagi. Wszystko funkcjonuje w fantastycznej równowadze. Również dzięki grze aktorskiej, do czego jeszcze przejdę.


3. Dzieło życia

Rodzeństwo Larry (Lana) i Andy Wachowscy

Ciekawa jest historia powstania trylogii. Otóż Andy i wówczas Larry (obecnie Lana) napisali Matrixa. Przewidzieli tę historię na filmową długość trylogii i z gotowym scenopisem powędrowali do Warner Bros.'a. Tam powiedzieli, że mają swoje dzieło życia, gwarantowany sukces, ale potrzebują 200 milionów na pierwszą część. Dyrekcja nerwowo się zaśmiała. Skończyło się na tym, że Wachowscy na próbę mieli machnąć film, aby udowodnić swoje możliwości dla pewności, że dziewięciocyfrowa kwota nie trafi w błoto. Chłopaki więc machnęli ów film i nazywa się on Brudne pieniądze. Traktuje o dwóch lesbijkach (zwiastun późniejszej przemiany Lany) kradnących pieniądze okrutnym gangsterom i widać w nim wyraźne początki techniki, którą później wykorzystano w trylogii. Podobna muzyka, unosząca się kamera i wartkość akcji. I puf! Tak 3 lata później do kin wszedł Matrix. Fala świeżego powietrza w kinematografii, napływ nieznanej do tej pory atmosfery.

Składał się on z zespołu pomysłów, które Wachowskim po głowach chodziły od dawna. Duża ilość oglądanych anime, fikcji naukowych, filmów walki i przeczytanej filozofii wystarczy, aby samemu napisać niesamowity scenariusz. Mieli na to wiele lat, więc jest on doszlifowany jak diament. Nie posiada żadnych wewnętrznych konfliktów, żadnych niedociągnięć, a wszystkie wydarzenia mają pełną argumentację mimo, że w dwóch godzinach filmów stawia się fundamenty niesamowicie oryginalnego uniwersum. Fundamenty osobnego świata, działającego na własnych, zupełnie odmiennych zasadach.

To nie scenariusz filmowego rzemieślnika, tylko arcydzieło zapaleńca.


4. Autentyczność i nowoczesność


Dlaczego jednak, wracając do poprzedniego wątku, nastało takie poruszenie wśród młodzieży? Dlaczego tak niepozorny akcyjniak, w którym ludzie w czarnych okularach biegają po ścianach, narobił takiego rabanu? Ponieważ był ich blisko. Dotyczył sieci komputerowej, a nie oklepanej sztucznej inteligencji czy obślizgłych kreatur z odległej przestrzeni kosmicznej. W roku 1999 minęła prawie dekada, od kiedy Internet nabrał komercyjnego rozpędu. Zamieszkał w każdym amerykańskim domu. Pokazał swe możliwości i przeraził swoimi zagrożeniami. Zagościł się na dobre, a my zgodziliśmy się bezrefleksyjnie na jego dobrodziejstwa. A co jeśli jesteś obserwowany przez nieznanych agentów? Każdy twój ruch monitorowany? Mogą zrobić nalot w twojej pracy, a przez samą działalność w sieci mają wystarczająco paragrafów, żeby posadzić cię na sto lat. Jesteś obserwowany i wykorzystywany. To realne zagrożenia, o nieładnym określeniu teorii spiskowej, o których młodzież chciała słuchać. A Matrix był pierwszy. Nikt wcześniej na taką skalę nie wyłożył problemu inwigilacji w języku młodzieży, czyli filmie sci-fi. Widzisz, bijatyki i lateks to tylko opakowanie.

Pomimo 16 lat karku, film jest wciąż aktualny, a ta tematyka wraca w kolejnych produkcjach Wachowskich. To bardzo na czasie twórcy ze świeżymi pomysłami, nie ci zapatrzeni w archaiczny model obcego najeźdźcy i jednoczącej się ludności w walce z nieznanym, najczęściej jednak pochodzącym z kosmosu. Mamy dosyć, chcemy czegoś nowego. Wachowscy to zapewniają.


5. Symbolika

 
Morfeusz występuje tu w roli orędownika wolności, który nie tylko walczy z systemem wewnątrz matrixa, ale również odłącza co silniejsze umysły i przenosi je do podziemnego Syjonu, ostatniego ludzkiego miasta. Brzmi znajomo? Neo to oczywiście wybrany, który według przepowiedni uwolni gatunek ludzki z niewoli. Wielopoziomowa symbolika trwa w nieskończoność, a nawiązania do Biblii i historii powszechnej to tylko fragment.

Na innym poziomie, często mowa jest o ludziach uwikłanych w swoją karierę służbową, pogoń za pieniędzmi i sławą, ku satysfakcji ego i, w domyśle, nieświadomemu służeniu wyższemu złu, czyli prawdopodobnie w boksach korporacji (z której mr. Anderson się wyrwał) w jednakowo nudnych garniturach i krawatach - na podobieństwo osób uśpionych w macierzy, podpiętych szeregowo do snu łudząco przypominającego rzeczywistość, swoją ciepłotą zapewniając energię elektryczną nieznanej formacji. Ciemne okulary noszone przez każdego w Matrixie są symbolem nieobecności i tajemniczości. Ich tu nie ma, to cyfrowa wizualizacja ego, stworzona przez ich umysły na potrzeby programu. To również symbol władzy, dlatego w odróżnieniu od szarego tłumu zarówno oni, jak i agenci je noszą. Dlatego również gdy Agent Smith dostaje wpierdziel od Neo, ten jednym ciosem skopuje mu je z twarzy w symbolu detronizacji.

Przykładów mnożyć można w setki (symbolizm z chrześcijaństwa, symbolika imion i symbolika wizualno-ideologiczna - w sieci jest tego dużo więcej), ponieważ film jest nimi naszpikowany, więc nie będę poświęcał im więcej czasu. Tym właśnie charakteryzuje się arcydzieło - wielopoziomowością i niebezpośrednim językiem wyrazu. Morfeusz często nawiązuje do Alicji w krainie czarów, ponieważ nie wszystko jest takie, jakie jawi się na pierwszy rzut oka. Nie zastanawiałeś się kiedyś co jest po drugiej stronie lustra? Mirażu akcyjnej, lateksowej otoczki? Czy przypadkiem reżyserzy nie przemawiają do nas sensownie nieco bardziej hollywoodzkimi słowami?


6. Najlepszy monolog wszech czasów

Tak, dobrze usłyszeliście. Monolog, w którym Agent Smith dzieli się swoimi przemyśleniami na temat ludzkości. Dość trafne wnioski, jak na sztuczną inteligencję.




W razie, gdyby YouTube zdjął film z powodu praw autorskich, oto transkrypcja:
I'd like to share a revelation that I've had during my time here. It came to me when I tried to classify your species. I've realized that you are not actually mammals. Every mammal on this planet instinctively develops a natural equilibrium with the surrounding environment. But you humans do not. You move to an area and you multiply and multiply until every natural resource is consumed and the only way you can survive is to spread to another area. There is another organism on this planet that follows the same pattern. Do you know what it is? A virus. Human beings are a disease, a cancer of this planet. You are a plague. And we are... the cure.

W skrócie: próbując sklasyfikować ludzki gatunek, Smith uznał, że nie jesteśmy ssakami, które w ekosystemie współpracują z przyrodą, ale wirusem, ponieważ eksploatujemy fragment planety i rozmnażamy się na kolejny.

Pełna scena w filmie jest wypełniona równie ciekawymi spostrzeżeniami, ale ten minutowy fragment to wisienka na torcie bądź co bądź intelektualnej postaci Smitha. To koronny argument, dla którego ludzkości, według maszyn, nie należy się nawet cal ziemskiej przestrzeni. Zresztą wątek ten, do czego jeszcze przejdę, rozwinięty został w The Animatrix.

A więc Wachowscy rozwodzili się nie tylko nad przyziemnymi kwestiami, typowymi dla nurtu cyberpunkowego - grupka przeciw korporacji i hegemoni inwigilacyjnej, ale też sensem istnienia ludzkości i jej wątpliwej przyszłości. Dlatego właśnie ludzie zeszli pod ziemię i tam stworzyli ostatnią barykadę przeciw maszynom - ponieważ na nic innego nie zasługiwali. [SPOILER] Jak się dowiemy po obejrzeniu trylogii, wojna z maszynami zakończy się pokojem, którego trwałość od początku opatrzona komentarzem wypełnionym wątpliwością. Wachowscy nie tylko zadają pytania, ale i proponują odpowiedzi. Po raz kolejny - oznaka dzieła pełnego, czyli przemyślanego.


7. Nostalgia

Sztandarowy przykład przekłamanej recepcji w przypływie nostalgicznych wspomnień - Gwiezdne Wojny: Nowa Nadzieja (Stany Zjednoczone 1977) w reż. George'a Lucasa. Na zdj. Mark Hamill jako Luke Skywalker.

Głęboka, słodka nostalgia. Nie ukrywajmy, że cały hajp na nowe Gwiezdne Wojny pochodzi z tego przedziwnego uczucia. Stara trylogia to nic w porównaniu do Zemsty Sithów, ale wszyscy zgodnie twierdzą, że Nowa Nadzieja i koniec. Bo oglądali z tatusiami w kinach "za dzieciaka" i koniec tematu (co złego to nie ja, jestem największym fanem wszystkich Gwiezdnych Wojen, ale nie oszukujmy się - stara trylogia nie była lepsza). Nie wiemy czemu, ale chcemy, pragniemy, nie możemy się oprzeć, by nie wrócić do tytułu. To wcale nie czyni go lepszym. Czyni go, kurwa, nietykalnym. Niech nikt słowa złego nie powie, bo do gardła skoczę - tak to mniej więcej wygląda. Przypomina to trochę obelgę w kierunku któregoś z rodziców. Niby nic strasznego, ale konflikt wkracza na inny poziom.

Odbiegłem trochę. Wystarczy, że tytuł zapracował na pozytywne wspomnienie dzieciństwa/dorastania/lepszych czasów, a już jawi jako atrakcyjniejszy. Nie zwracałeś wtedy uwagi na mankamenty, tylko tkwiłeś zahipnotyzowany, z jakiegoś powodu, przed ekranem. Wady znikają, zalety się wyolbrzymiają i śmiać ci się chce, jak ktoś powie, że Powrót do przeszłości jest tak naprawdę fatalnym filmem. Nie jest dla ciebie, więc nie jest w ogóle. A do Matrixa czuję ogromny sentyment.



Kolejne siedem niezwykle rzeczowych argumentów niebawem!

0 komentarze:

Prześlij komentarz