środa, 20 maja 2015

Podsumowanie miesiąca: kwiecień 2015

Rzadki, kolorowy fotos z planu Słodkiego życia w reż. Federico Felliniego.

Wiem, że niewiele. Kwiecień spędziłem na zamęczaniu swojej wątroby i graniu w Terrarię, więc kinematografia nieco ucierpiała. Co nieco jednak zobaczyłem i to opisałem. Tymczasem wracam z normalnym trybem, bo maj to czas zmian, podobno.

Wszystkie opisy poniżej pojawiają się na bieżąco w Filmotece. Co miesiąc gromadzę je w jeden wpis.
 
Lecą żurawie (Rosja [ZSRR] 1957) - reż. Mikhail Kalatozov
Ma facet rozmach. Te zdjęcia zjawiskowe, te kobiety podobnie urocze, te sytuacje plastyczne jak w poezji. Kto mu będzie wspominał chłam propagandowy przy takim stopniu wyczucia artystycznego? Europa się może uczyć i zazdrościć.
Dla wyższego przeżycia estetycznego można pominąć uśmiechem niektóre treści agitacyjne i przyjrzeć się historii. Albo temu jak ona jest sfilmowana. W latach 50. tego typu zdjęcia musiały robić wrażenie, bo innowacje widać w każdych dziesięciu sekundach. Polecam to i Ja, Kuba. Tzn. film taki, nie wiem czy Kuba poleca.


Ballada o żołnierzu (Rosja [ZSRR] 1959) - reż. Grigorij Czuchraj
Piękna opowieść o parze zakochanej w warunkach silnie niesprzyjających tego typu przypadłościom. Łączy ich związek naiwny, ale szczery i świetnie się to ogląda. Aktorzy są bardzo wiarygodni i właśnie to zapewnia sukces filmowi. Pomijam tylko zakończenie, bo tam się chyba troszkę władza wmieszała w nie swoje sprawy. Oczyma wyobraźni widzę zakończenie równie szczęśliwie, mniej jednoznacznie i to mi wystarczy. Pamiętajmy gdzie i kiedy było to kręcone, a wtedy recepcja będzie dużo milsza.


Osiem i pół (Włochy 1963) - reż. Federico Fellini
Ty spryciarzu, ty. Nie mam pomysłu na film więc zrobię film o braku pomysłu na film. Ti, ti, ti cwaniaczku ti.
Każdy ma takich reżyserów, których mimo światowej sławy i reputacji geniusza po prostu nie polubi. Obejrzy, pochwali, ale się nie zakocha. No cóż, Marylin Monroe nie każdego zapewne uwiodła, tak jak mnie nie zachwycił Fellini. Listy z pogróżkami można wysyłać pod adres podany tutaj.
Polubiłem Marcello Mastroianniego, wszystkie kobiety w obsadzie były wyjątkowo utalentowane i piękne, a zdjęcia niezwykle pomysłowe. Mimo to film pozostawia uczucie pustki jak słaby koncert ulubionego artysty. Fajnie, że widzę was na żywo, szkoda, że dajecie tyłka.
Nie ma tu konkretnego powodu. Dalej, tłumacz się, Federico Fellini wielkim reżyserem był i basta. Nie kwestionuję, nikt nie potrafił by lepiej zrobić filmu o brak pomysłu na filmie, ale jest w tym filmie coś, co powoduje uczucie ogromnej bezcelowości. Więc gratuluję wyczucia do aktorów i może stworzenia bezpretensjonalnej atmosfery snobizmu.


Słodkie życie (Włochy 1960) - reż. Federico Fellini
Widzę teraz analogie między tym a Wielkim pięknem Sorrentino, które mu zarzucano, ale dla mnie wcześniej niewidoczne. Marcello to młody playboy, energiczny i cyniczny, Jep to podstarzały playboy, który odarł się już dawno z naiwności, że naprawdę uda mu się znaleźć czy to słodkie życie, czy piękno. Nawet małe.
Udało się to Felliniemu. Przyłożył lustro do mord włoskiej śmietanki, aż pękło w zderzeniu z obnażoną pustką ich żywota. I choć film jest czarno-biały, to widać kolory i blask blond fryzur i czerwonych roadsterów. Mimo to napięcie narasta i obrzydzenie wywołane ich zachowaniem osiąga szczyt. Są ohydni, wiedzą o tym, tkwią w tym uzależnieniu świadomie i uparcie.
Film niesamowity, świetnie czujący się w swoich trzech godzinach. Mastroaianni czuje się tu jak ryba w wodzie i pędzie swoim cabrio jak łyżwiarka figurowa po lodzie, z gracją, nonszalancją, dumą.
Gratuluję Felliniemu umysłu. Ja nie muszę go kochać, ale szacunek ma mój największy.

0 komentarze:

Prześlij komentarz