środa, 1 kwietnia 2015

Podsumowanie miesiąca: marzec 2015


Kadr z mojego ulubionego fragmentu filmu Dzikie historie (Argentyna 2014) w reż. Damiána Szifróna.

Marzec niepozorny, ale pogoda nie zachęca jeszcze do spacerów, więc wolny czas spędziłem przy filmach. Nadrobiłem zaległości, odgrzebałem stare listy "do obejrzenia" i  ryzykując zapalenie płuc odwiedziłem kilka razy kino. Nagromadziło się tego okropnie dużo, więcej niż sądziłem, wierzę jednak, że każdy znajdzie coś dla siebie. Tymczasem kwiecień świąteczny, więc mokrego jajka i smacznego dyngusa.


Wszystkie opisy poniżej pojawiają się na bieżąco w Filmotece. Co miesiąc gromadzę je w jeden wpis.
 

Klatka (Stany Zjednoczone 1964) - reż. Jonas Mekas
Okropnie ciężkostrawny. Powoduje ponadgodzinny skurcz mięśni brzucha i zdrapywanie lakieru z podłokietników w kinowym fotelu (przepraszam, kinonh). Uczucie niesprawiedliwości i nienawiści unosi się w powietrzu. Znakomicie skonstruowany, ponieważ widać pracę kamerzysty i czasem nawet jego cień, ale to w porządku, bo forma sztuko-filmu pasuje tu jak ulał. Scenografia jest tak zaprojektowana, żeby ów kamerzysta mógł lawirować między bohaterami, nie wchodząc im w drogę. Twórca i aktorzy pracują w idealnej harmonii.
Film powoli odkrywa przed nami prawdę, początkowo pokazując jedynie silne emocje. Jeden z najmocniejszych filmów, jakie widziałem, w zdrowy, artystyczny sposób.
Dobrze, że taki krótki, bo inaczej byłby nie do zniesienia.


Cienie (Stany Zjednoczone 1959) - reż. John Cassavetes
Mało udana improwizacja o niczym. Mnóstwo dłużyzn, ciszy, a mało porozumienia między aktorami. Czasami odnosiłem wrażenie, jakby jedno z nich chciało spojrzeć w stronę reżysera i spytać “mam kontynuować czy robimy od początku?”.
Jestem na nie, choć nie nazwę tego chłamem. Bardziej niewypalona awangarda. Powinno to zostać na deskach teatru.


Pięćdziesiąt twarzy Greya (Stany Zjednoczone 2015) - reż. Sam Taylor-Johnson
W tekście się nagadałem. Dodam tylko, że pisząc tę notkę po kilku tygodniach od seansu stwierdzam, że świat obszedł by się od tego filmu, jako filmu tylko. Taka dwugodzinna średniawka, nic co zmieniłoby kinematografię.


Na los szczęścia, Baltazarze (Francja 1966) - reż. Robert Bresson
Dziwny eksperyment. Nie lubię takich. Ludzkość pokazana przez pryzmat życia osiołka, Baltazara. Czyli smutne i prawdziwe. Bleh.
Ten film jest jak kac moralny. Niby naturalna kolej rzeczy, ale mogłoby go nie być. Źle się czułem w kinie, w ten zły sposób. A ostatnia scena to zwykłe bestialstwo na moich uczuciach. Nikt mi nie musi wytykać oczywistego. Zajmij się czymś, Bresson.


Ucieczka skazańca (Francja 1956) - reż. Robert Bresson
Film ciekawy formalnie. Zamknięty w czterech ścianach aktor, nie wykonując niemal żadnego prawdziwego aktorstwa, przekonuje nas. Reżyser pokazuje życie skazańca, jego małe nadzieje, krótkie rozmowy, drobne zwycięstwa. Dążąc do tego wielkiego. Wszystko zmierza do punktu kulminacyjnego, który nie zawodzi. Operowanie ciszą i cieniem na poziomie mistrzowskim. Balans dramaturgiczny na granicy zawału i nudy (tak, istnieje taka granica). Nic się nie dzieje, ale dzieje się wszystko. Historia jest przejmująca i wciągająca. Cóż jeszcze mogę dodać - lubisz kino więzienne? Nie obejdzie się bez tego tytułu.


Dwa dni, jedna noc (Francja 2014) - reż. Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne
Zachęcony pozytywnymi recenzjami wybrałem się. W panicznym strachu przed wciągającym jak ruchome piaski melodramatyzmem, byłem sceptyczny. Ale wyszło świetnie. Marion Cotillard rozwaliła ten film. Nie irytowała swoim jęczeniem, ale delikatnie angażowała w kibicowanie jej bohaterce.
Obraz poświęcony jednostce (czy też podstawowej komórce społecznej), ale odbijający globalny problem. Świeża tematyka rosnącego bezrobocia, która, trzymajmy naiwnie kciuki, szybko się zdezaktualizuje. Nie można nazwać go zaangażowanym społecznie, ale z pewnością delikatnie zwracającym uwagę. "Proszę uprzejmie, niech Pan spojrzy na to, jak jest".


5 rozbitych kamer (Palestyna, Francja 2011) - reż. Emad Burnat, Guy Davidi
Dokument dotyczący konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Film wyjątkowy, ponieważ nakręcony przez stronę zaangażowaną w ten konflikt, przy pomocy półprofesjonalnych kamerek. Mocna rzecz, prawdziwa i wyjątkowo obiektywna. Co ja, nieobiektywna w ogóle, ale nieagresywna, nienachalna. Sama forma filmu jest wystarczająca silna, a gdy dochodzi jeszcze treść, musimy uzbroić się w dystans, aby film obejrzeć do końca. Nagromadzenie smutnych obrazów nienawiści szybko zwiększa tolerancję kolejnych i kolejnych scen militarnej agresji, które pojedynczo mogłyby zupełnie wyprowadzić z równowagi.
Przestaje przeszkadzać nawet stronniczość relacji, bo film odwołuje się do humanizmu i zdrowego rozsądku. Resztę oceny zostawia widzowi.


Święta czwórca (Czechy 2012) - reż. Jan Hřebejk
Zabawna czeska komedyjka, o zabarwieniu erotycznym. Nic szkodliwego, nic wyuzdanego. Dla typowej Grażyny idealne.
Nie rozumiem tylko dlaczego cały film musi być tak potwornie pomarańczowy. Mało ambitne kino, ale zabije niecałe półtorej godziny. Typowo czeskie.


Sex with Strangers (Stany Zjednoczone 2002) - reż. Harry Gantz, Joe Gantz
Dokument z czasów zachłyśnięcia się możliwościami kamer VHS. Nagle każdy mógł robić filmy i każdy faktycznie robił. Jedni mieli wysokie ambicje i poważne tematy na myśli, ale oczywiście czas zmiótł ich z kart historii kinematografii. Ale dlaczego?
Za niesłychaną sztuczność i reżyserowanie materiału dokumentalnego. Za formę w stylu MTV, czyli wynoszenie taniej i nieciekawej historyjki na poziom sensacji przez kilka sprowokowanych sytuacji i pornograficzną treść. Słabe.


Dzikie historie (Argentyna 2014) - reż. Damián Szifrón
Nawet fatalne zachowanie widzów w kinie nie zepsuje mi pozytywnego wrażenia na temat filmu.
Kilka nowel filmowych o jednym wspólnym elemencie - absurdalnej eskalacji wydarzeń. Argument o inności kultury argentyńskiej się tu chyba nie sprawdzi, bo film po prostu jest skandalicznie śmieszny w swojej grotesce i zobojętnieniu wobec tragedii. Czarny humor nigdy nie był tak zabawny.
Reżyser zadał sobie pytanie: a co jeśli? I to nakręcił. Ja jestem na tak. Znakomita reżyseria i ścieżka dźwiękowa. Film po prostu nie zwalnia i nie ma tu fragmentów gorszych, tylko ulubione. Wszystko jest tu dopracowane i przemyślane. Niesamowite wyczucie twórcy.


Prosta historia (Stany Zjednoczone 1999) - reż. David Lynch
Wzruszająca i prosta. Nie da się bardziej prosto i bezpretensjonalnie. Urzekła mnie absolutnie. Wszystko jest tak, jakbym to sobie wyobrażał, gdybym miał kręcić podobny film. Aktor wygląda jak prawdziwy weteran, zresztą mimo roli biograficznej, odnoszę wrażenie, że to również film po trosze o nim.
Zadziwiające, że akurat Lynch jest autorem tego filmu. Jedynie głęboka analiza psychiki swoich bohaterów może zdradzać jego rękę.
Piękny film drogi, choć w nieco wolniejszym tempie.


Ruin (Stany Zjednoczone 2012) - reż. Wes Ball
Krótki metraż ( :D ) o potwornie wyrwanym z kontekstu pościgu. Nie ma wątpliwości, że osadzony w, być może w postapokaliptycznej, nieokreślonej przyszłości. Animacja jest na wysokim poziomie, a autor to prawdziwy talent.
Film pokazuje dokładnie to, czego widz chciałby zobaczyć, bez żadnej głębi. Z ta świadomością można spokojnie obejrzeć tutaj i niczego nie żałować.


Seed (Stany Zjednoczone 2012) - reż. Tyson Wade Johnston
Bardziej ambitny niż Ruin, ale mniej udany. Być może autor ugryzł więcej niż był w stanie przeżuć? Ponieważ film wygląda jak opowiadanie sci-fi napisane przez nastolatka, z fascynacji gatunkiem. Prawda, że ukończone, dopracowane, ale niestety na zbyt niskim poziomie, aby mówić o ambitnym filmie krótkometrażowym. Efekt powszechnej dostępności technologii filmowej. Ale co ja narzekam, nie było tak źle, jak w przypadku Mad Max Renegade.


Zeitgeist (Stany Zjednoczone 2007) - reż. Peter Joseph
Gdzieś zasłyszany, od dawna odkładany na później.
Z wrodzoną sceptycznością podchodzę do globalnych teorii spiskowych, ale nie można odmówić autorowi, że gada do rzeczy.
Nie podaje jednak źródeł, a wywody są stronnicze, nacelowane na obalanie za wszelką cenę.
Film budzi głębokie poczucie niepewności, jest boleśnie amatorski, co nie poprawia sytuacji. Daje do myślenia, oczywiście, ale budzi dystans. To są poglądy jednego człowieka i tego sie trzymajmy. Brzmią one czasem anarchistycznie, innym razem marksistowsko, ale wszystko to klaruje się w reszcie trylogii.


Zeitgeist: Addendum (Stany Zjednoczone 2008) - reż. Peter Joseph
Trudno te filmy komentować, zachowując polityczną neutralność, więc dodam tylko, że to kontynuacja idei filmu poprzedniego. Nieco powtarzająca, nieco wyjaśniająca, ale w tym samym tonie.


Zeitgeist: Świat jutra (Stany Zjednoczone 2011) - reż. Peter Joseph
Ostatnia część trylogii, ale na zupełnie innym poziomie niż reszta. Dużo dojrzalsza pod względem technicznym jak i merytorycznym.
Zamiast niezliczonych teorii spiskowych, prawdziwy stan rzeczy i prawdziwe propozycje rozwiązań. Zamiast niskobudżetowych metod, porządne klipy i realizacja. Film dużo mniej pesymistyczny, bardziej obiektywny i subtelny. Bardziej od reszty, ale to wciąż Zeitgeist.
Nie ma co gadać, trzeba obejrzeć, wyrobić sobie opinię. Ja to zrobiłem, nie żałuję. Człowiek inteligentny się obroni przed natłokiem informacji i opinii.


Tajemnice Los Angeles (Stany Zjednoczone 1997) - reż. Curtis Hanson
Wspaniały, oldschoolowy kryminał. Jest wszystko, dobry glina, zły glina, jeszcze-niewiadomo-jaki glina, zbrodnia, korupcja, hajs, kobiety. Wszystko w dobrym smaku i trzymając w napięciu.
Czyli klasyka Hollywoodu. Dać ludziom to, czego chcą, najlepiej jak się da. Jeśli tak na to patrzeć, to film jest znakomity.
Plejada gwiazd wychodzi na dobre. Ścierają się nie tylko ich bohaterowie, ale i sami aktorzy. Każdy inny, ale wszyscy tak samo dobrzy.
Megahit Polsatu jak nic.


Mad Max Renegade (Stany Zjednoczone 2011) - reż. Paul C. Miller
Okropne fun-fiction. Mieli samochody, kosztujące prawdopodobnie sześciocyfrowo, ale na aktorów poskąpiono. A szkoda, bo potencjał przelał się jak woda przez palce. Projekt od znajomych dla znajomych. Nie ociera się nawet o określenie "kino".


Aschenputtel (Niemcy 1922) - reż. Lotte Reiniger
Piękna, niema, krótkometrażowa bajka o Kopciuszku, w wykonaniu wówczas 23-letniej Niemki. Tak, do tego występuje ze współczesną ścieżką dźwiękową skomponowaną przez Johna Youngs’a. Robi niesamowite wrażenie. Była to praca dysertacyjna tegoż MŁODEGO człowieka. Nastrój oryginalnej psychodeli (w wersji bez dźwięku) udało się spotęgować.
Zachęcam do obejrzenia celem zapoznania się z osobliwą animacją lat 20. Sama myśl, że coś takiego przeznaczone było dla dzieci stawia mi włosy na karku. (Żart z Hitlerem oglądającym to za dzieciaka będzie nie na miejscu?)
Ale [dla BEKI oczywiście] polecam obejrzeć niemy oryginał z podkładem muzycznym w postaci doom metalu (np. z tym). Efekt komiczno-przerażający. Niewinny kopciuszek nabiera hardkorowego, gotyckiego charakteru. No dalej, to nie profanacja, tylko modyfikacja recepcji.


Do utraty tchu (Francja 1960) - reż. Jean-Luc Godard
Oglądany drugi raz. Pierwsze wrażenie - okropnie pretensjonalna amatorszczyzna. Drugie - okropnie pretensjonalny przedstawiciel Nowej Fali. Czyli bez różnicy.
Kpię. Drugie wrażenie dużo lepsze, miałem jednak dystans do tego filmu,  bo wiedziałem na co się piszę. Musiałem znieść tonę gadaniny w chaotycznym montażu, dziwnych sytuacjach, ponieważ taki był charakter nurtu. I koniec, kropka.
Ma swoich zwolenników i przeciwników. Nie należę do żadnego z obozów. Obszedłbym się bez tego filmu. Nic we mnie nie zmienił, nie wzruszył, nie nauczył. Nie straciłem tchu, ani się nie wkurzyłem. Żadnych większych emocji.


400 batów (Francja 1959) - reż. François Truffaut
Mimo dekad na karku, film jest wciąż aktualny. Opowieść o rodzinie, w której brakuje miłości i zażyłości chyba nigdy się nie zestarzeje. Nie należy zważać na tło późnych lat 50., ponieważ nasza uwaga kieruje się na losy małego chłopca, który jest zwyczajnie zaniedbany przez swoich rodziców. Szamocze się on w walce o atencję, której nigdy nie uzyskuje. Film jest smutny i boleśnie realny.
Główny aktor, czyli Jean-Pierre Léaud, tak dobrze zagrał postać Antoine’a Doinela, że doczekał się jeszcze czterech filmów z tą samą postacią. Jest ona alter ego samego reżysera. Autotematyzm w tym wydaniu na szczęście nie wydaje się nadęty, a zwyczajnie ponury.
Ostatnia scena może rozkleić.


Bogowie ulicy (Stany Zjednoczone 2012) - reż. David Ayer
Oglądając to, liczyłem na szorstki, realistyczny film o pracy gliniarzy. To dostałem, plus film o prawdziwej przyjaźni i jej rozdzieraniu. Poczucie okropnej niesprawiedliwości nie znika przez całą projekcję. Wydusza łzy i prowokuje do krzyku w ekran “dlaczego?!”.
Chociaż charakter filmu zmienia się w jego połowie (czego bardzo nie lubię), to i tak pozostawia silny ślad. Nie jest to majstersztyk, ale kino nietuzinkowe i dla twardzieli. Tak, powiedziałem to, bo tylko twardziel bez wzruszenia przetrwa cały seans. Albo człowiek z sercem z kamienia.


Przygoda (Włochy 1960) - reż. Michelangelo Antonioni
Nie mylić z Lego Przygodą, która swoją drogą prawdopodobnie jest lepsza. Nie wiem, ale teraz chyba sprawdzę. To nie cynizm. Wszystko, byleby zatrzeć rysę po Przygodzie Antonioniego. Określenie “dzieło sztuki” do tego filmu bardzo pasuje, ponieważ nikt go nie rozumie, ale że sprawia wrażenie filmu głębokiego, to nikt tego nie przyzna. Taka jest prawda. Przemęczyłem seans, sam nie wiem w jakim celu. Ani nie utożsamiałem się z żadnym z bohaterów, ani z ich emocjami, a już kolejne sceny były coraz sztuczniejsze. 
Nie wierzę w rzeczywistość, którą stworzył reżyser. Ciekawe, czy on sam wierzył.


Powiększenie (Włochy, Wielka Brytania 1966) - reż. Michelangelo Antonioni
Dynamiczny, enigmatyczny, nieco surrealistyczny.
Czy wszystko jest takie, jakie się jawi? Czy świat w zapamiętanych obrazach jest lepszy, niż prawdziwy? Czy warto tego dociekać, czy lepiej żyć w niewiedzy?
Takie pytania zadane są widzowi, a ja je przekazuję. Ponieważ nie można tego filmu oglądać dla fabuły. Ona nic nie znaczy, jest sytuacją hipotetyczną, służącą zobrazowaniu powyższych pytań. Dlatego bohaterowie są trochę dziwni, trochę na wyrost, jakby celowo przebarwieni. Chwała taśmie kolorowej, bo film nabrał prawdziwych barw, dzięki temu wszystko wyglądało bardziej jak w kalejdoskopie. Dużo kontrastu, silnej zieleni wspomaga mozaikowość obrazu.
Nie robi on takiego wrażenia, jakie obiecuje, ale na pewno znajdzie swoich zwolenników.


0 komentarze:

Prześlij komentarz