czwartek, 30 października 2014

Efekt spóźnionego zapłonu

Spirited Away: W krainie Bogów (Japonia  2001) - reż. Hayao Miyazaki

Nie będę ukrywał, że na Anime się nie znam, zakładając oczywiście, że gatunek ten wymaga obycia. Kinematografia japońska do tej pory oczarowywała mnie za każdym razem. Nie ważne czy chodzi o film aktorski, czy animowany. Tron we krwi to arcydzieło, ale Akira, choć z zupełnie innej beczki, trzyma ten sam, wysoki poziom. Po raz setny, pewnie nie ostatni, złapałem się w pułapkę własnych oczekiwań, które oczywiście były za wysokie (muszę przestać o tym mówić; przyjmijmy, że zawsze to robię). Nie daję szansy filmom na samoobronę, tylko oczekuję, że będzie taki jak tamten czy inny, że tak samo mi się spodoba, stworzy podobny świat i zauroczy postaciami. Bo tamten mi się podobał, więc ten też ma. Podejście zgubne, bo rzadko coś w ten sposób zaskoczy. Świat kinematografii pełen jest miernoty i trzeba ostrożnie lawirować, żeby nie wdepnąć. W tym przypadku poszczęściło mi się.


Pierwsze co uderza, to słaby dubbing. Abstrahując od inszości tego języka, który różni się od naszego, zachodniego, tak, że samym brzmieniem konfunduje. Niestety niezbyt wiarygodny jest również dubbing angielski, więc w myśli zasady "zawsze oryginał" zostałem przy wersji pierwotnej. Gdy po pierwszym kwadransie przywykniemy do podkładu głosowego to nie zwraca on naszej uwagi przez resztę projekcji. Kolejne co, to jałowa fabuła. Autor miał wiele świetnych pomysłów na realizację  świata przedstawionego, ale historia powstała na siłę. W pretekście takim wepchnięto biedną dziewczynkę do długiego tunelu. Po drugiej stronie mogło być wszystko i różnie kontynuować fabułę. W tym przypadku było coś pięknego.


Mam nadzieję, że kadry, których dziś nawciskałem tu więcej, choć trochę oddają egzotyczną podnietę, jaką zapewnia Spirited Away. Obrazki wyjęte z dna pstrokatego mózgu japońskich grafików powodują oczopląs i mimowolnie opadającą szczękę. W prawie jedynym swoim atucie film wygrywa mnie całkowicie. Modelowanie rzeczywistości do tego stopnia zdziwaczenia ekscytuje mnie jak psa spacer. Niby ogląda się tego dużo w Internecie, ale za każdym razem w oczach mienią mi się gwiazdki. Prawda? Tak się obrazuje w Japonii rozentuzjazmowanie?


Nie samym obrazem człowiek żyje. Film naszpikowany jest symboliką. Forma animowana może rozleniwiać, ale podczas seansu należy zachować czujność. Pamiętajmy, że Anime nie jest kreskówką w zachodnim sensie, czyli czymś tylko dla dzieciaków. To pełnoprawna produkcja długometrażowa. Z racji tego, że w Japonii przywiązanie do języka rysunku (pismo ideograficzne, przeca) jest ogromne, film animowany jest naturalnym wentylem, przez który artyści egzemplifikują swoje poglądy w ekspresji spotęgowanej przez nieograniczone środki wyrazu, które zapewnia animacja. Odbiorcą może być każdy, a przesłanie niekiedy głębsze od takiego w najcięższym, zapłakanym, czarno-białym dramacie europejskim.


Czuję się jednak wielkim ignorantem. Filmy japońskie oglądam jak dziecko telewizję. Nie wiem o co chodzi, ale mi się podoba. Nie wiem, bo nigdy nie miałem na tyle samozaparcia, żeby przyswoić choć pół broszury na temat tego niezwykłego kraju. A niezwykły jest, co widać na załączonych obrazkach. Nie każdego stać na zdobycie takich wyżyn wyobraźni, polewając je przy tym wiadrem tradycjonalizmu. Tak, moi drodzy. Fantastyka to nie tylko elfy i krasnoludy, czy cybernetyka i laserowe spluwy. W najlepszym wydaniu mamy przykład dbania o dziedzictwo kulturowe, który pochodzi przecież z jednego z najbardziej rozwiniętych cywilizacyjnie krajów. Co jednak, jeśli prędzej, czy później, poznam historię i okaże się, że nijak ma się ona do Anime? Będę mocno rozczarowany, ale na pewno nie zmieni to mojej oceny Spirited.


Oceny, która przyszła po czasie. Obraz musiałem przetrawić, pogodzić się z jego familijną naiwnością i powspominać w nostalgii piękny, senny świat przedstawiony. Zajęło mi to dwa dni, nim zrozumiałem, że film był wybitny i basta. Nie można mieć wszystkiego, a ja dostałem wystarczająco wiele. Patrzymy oczywiście okiem bardzo krytycznym, bo osobie niewymagającej, czy też wolnej od wysokich oczekiwań wszystkie moje zarzuty wydadzą się obce. A może nawet okażą się zaletami? Nie przekonasz się, jeśli nie spróbujesz. Spirited Away może nie wydaje się najlepszym okazem na przekonywanie do japońskiej animacji, ale przyda się i w tym celu. Nie da się nie docenić takiej scenerii, a kontekst kulturowy można odłożyć na plan dalszy. Film, mimo osobliwych środków przekazu, jest bardzo uniwersalny. Polecam więc również sceptykom wschodu, a nie tylko fanom gatunku, którzy jednak tę pozycję na pewno dawno już znają.

2 komentarze:

  1. Smutne, że ogólne przekonanie o anime to "krzyczenie, potwory i strzelanie laserami z dłoni". Rzeczywiście świat symboliczny w sztuce Wschodu jest szczególnie rozwinięty - realizm to rzecz typowo europejska. Język symboli jest o wiele gęstszy, a tym bardziej trudniejszy od tego, do którego przyzwyczają nas nasze kręgi.
    Znasz jakiś dobry sposób, żeby przekonać tych wszystkich sceptyków, że animacja jest równoprawnym środkiem wyrazu w filmie jak gra aktorska? Bo jak niby Akira miałaby być zagrana? Albo jak stworzyć tak skomplikowany świat jak w Spirited Away?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma co przekonywać. Trzeba przypiąć do fotela i puścić kilka klasyków. Jeśli nie, to nie, każdy ma swojego konika.

      Natomiast o równoprawności wiedzą ci, co ja mają wiedzieć, bo potrafią docenić. Nic na siłę. Być może wszystko sprowadza się do tego o czym wspominałem, czyli liźnięcia tyci kultury japońskiej.

      Usuń