środa, 27 kwietnia 2016

6 amerykańskich filmów akcji lat 80., które musisz zobaczyć | cz. 1/2

Albo które już widziałeś. Nie starałem się wykopywać VHS-owych perełek (choć większość z tej listy, jeśli nie całość, na pewno ukazała się na VHS-ie po premierze kinowej), specjalnie na tę okazję, choć z pewnością jest ich sporo. Bardziej skupiłem się na słodkiej tandecie wysokiej jakości, serwowanej na zachodzie, która wpłynęła na kino klasy B, a nawet i C na całym świecie. Jeśli ktoś posiada monopol na kompletnie odrealnione epickie filmy wariackiej rozróby, to nikt inny jak Amerykanie. Oczywiście wszystko zapakowane jest w zgrabne pudełko wspaniałych efektów specjalnych za grube miliony. Za to ich uwielbiamy, po to są i dlatego zawsze wracamy do ich kinematografii. Czujemy nostalgię to tego kina, chociaż żyjemy na innym kontynencie, znamy motywy i nawet używamy popularnych sloganów. Często wyrażam się niepochlebnie o kinie amerykańskim, ale  w tym tekście patrzę prawdzie w oczy – kino zachodnie jest wszechobecne i często naprawdę znakomite. Na swój sposób.

Czym jest więc kino akcji lat 80.? Wygląda to mniej więcej tak: najlepiej tematyka kryminalna, ponieważ była najbardziej popularna, a poza tym umożliwia stworzenie filmu akcji. Później – akcja! Pościgi, to za mało, chcemy wychylonych przez okno luf rewolwerów, eksplozji, na które główny bohater nawet nie patrzy, lub takich, przez które przelatuje super furą. Następnie, nie zawsze, choć często, specjalne miejsce posiadać musi właśnie środek transportu. Nie ważne, czy szybki samochód, czy motocykl. Na pewno znajdować się powinien w posiadaniu nieokrzesanego gliny, który czyni z niego użytek w każdej scenie. Właśnie – glina, oczywiście twardziel. Czymże byłby amerykański film akcji bez triumfu dobra nad złem, a najczęściej policjanta nad złoczyńcą? Ktoś próbuje go wrobić, zabija jego partnera, albo chce przejąć kontrolę nad miastem. To wszystko się tu znajdzie. Do tego miasto. Każdy z tych filmów będzie się odbywał w mieście, jeśli nie będzie ono nawet osią wydarzeń. Jądro zła, występku i zepsucia to przecież metropolia. Ostatnie, ale nie najmniej ważne – często wątek fikcji naukowej. Choć w latach 80. nie brakuje klasycznych kryminałów to powstało wtedy tyle ciekawych akcyjnych sci-fi, że byłoby grzechem ich nie wymienić.

Wyobraź sobie taki krajobraz. Miasto po zachodzie słońca. Mokre i brudne ulice. Ze studzienek unosi się para. W tle słychać rozbrzmiewającą niespokojnie syrenę. Na horyzoncie pojawia się samochód. Kierowca w milczeniu spogląda na ulice pełne dilerów i alfonsów. Ma ciemne okulary, a w ustach zapałkę. Po karoserii przebiegają refleksy od ulicznych latarni. Taki nastrój posiadają te filmy. Nie mają w sobie za wiele realizmu, ale delektują się naciąganym wyobrażeniem Stanów Zjednoczonych. Jeżeli to nie pomaga, przypomnij sobie serial Miami Vice. Jest uosobieniem tego, co próbuję uchwycić w tej liście. Tam naturalnie dochodzą egzotyczne samochody i kobiety w bikini.

6. Ucieczka z Nowego Jorku (1981) – reż. John Carpenter

Kurt Russel w roli Snake'a Plisskena, trzymającego absurdalnie wielki karabin z tłumikiem i lunetą, którym strzela się z łokcia.

Na szarym końcu, ponieważ wydawać by się mogło, że idealnie spełnia wymagania, to jednak jako dzieło filmowe nie dorasta reszcie do pięt. Brakuje spójności, a potworna infantylność, o której wspominam zawsze do znudzenia, zbija go na ostatnie miejsce. Poza tym jest coś w twarzy Kurta Russella, co psuje ten film. Facet za bardzo się stara i wszystko rujnuje. Umówmy się, że grywał raczej w słabszych produkcjach, w porównaniu do Stallone’a, Douglasa, czy nawet Schwarzeneggera. Może właśnie dlatego? Nie mniej film ten nie mógł się nie znaleźć na tej liście (prosz, zdanie z trzema zaprzeczeniami).

Wykorzystano motyw sci-fi, z którym Amerykanom ciężko się rozstać. Czasami można odnieść wrażenie, że to efekt ich samouwielbienia na punkcie posiadanej technologii, ale kto to wie. Główny bohater zostaje wysłany na tajną misję odbicia prezydenta z wielkiego, nowoczesnego rezerwatu/więzienia ludzi wyjętych z spod prawa, którym jest oczywiście Nowy Jork, czyli drugie, po Waszyngtonie, ulubione miasto do fikcyjnego niszczenia. Naturalnie Snake Plissken (xD) wchodzi konflikt z największą szychą podziemnego gangu, ale nie muszę chyba mówić, że misja kończy się sukcesem.

Russel, opasany ciasną koszulką i piracką opaską na oko wymachuje karabinem i często w niewyartykułowanym bólu zaciska zęby. Zawsze w ostatnim momencie unika śmierci i jest w konflikcie z każdym – z własnym szefem, a nawet z prezydentem. Cóż taki jego urok, jeśli nie glina to najemnik-renegat. Panuje noc, jest twardziel, jest miasto, są strzelaniny. Nie można przejść obojętnie.

5. Czarny deszcz (1989) – reż. Ridley Scott

Kadr tak piękny, że mógłbym powiesić go sobie w formie plakatu nad łóżkiem. Uosobienie tego, co później przeradza się w nostalgię za kinem lat 80. Film kręcono m.in. w Osace w Japonii.

Wielkie nazwiska, bajeczne scenerie, piękne kobiety, szybkie motocykle. Czy coś mogło pójść nie tak? Owszem, i przejdę do tego za moment metodą kanapki czyli plus-minus-plus, bo tak się robi w XXI wieku. Przede wszystkim wpisanie się w kanon. Film pasuje w nim tak idealnie, że reprezentuje niemal idealną koncepcję filmu akcji lat 80. Główny bohater, grany przez największego przystojniaka minionej ery, czyli Michaela Douglasa, jest rozwodnikiem z kłopotami finansowymi, którego małym hobby są nielegalne wyścigi motocyklowe, w patriotycznym duchu Harleya bijącego Suzuki na głowę. Przy tym jest świetnym gliniarzem z Nowego Jorku, który ma niekonwencjonalne metody i często nagina prawo racjonalizując to sobie wyższym dobrem. Jeśli kiwasz teraz głową, bo takich filmów jest na pęczki, to ten jest prawdopodobnie najlepszy.

I wszystko idzie świetnie, aż do punktu kulminacyjnego. Sprawia wrażenie kompletnie odstającego od całego filmu. Poczynając od scenografii (wieś za dnia, bleh), przez kompletny brak realizmu (we dwóch na cały oddział Yakuzy), aż do ostatecznej konfrontacji. Jest nagrana tak beznadziejnie, że nawet kompletny laik zauważy tutaj silne powiązania ze Wściekłymi Pięściami Węża. Niedobrze, że filmu ostatnia scena jest parodią całości. Pojedynek, beznadziejnie zmontowany, najpierw odbywa się poprzez dziwny pościg motocyklowy, a później oczywiście rozwiązuje się przez walkę na pięści. Główny glina Nowego Jorku przeciwko głównemu gangsterowi Yakuzy. Jakie są szanse na takie spotkanie? Tandeta nad tandetę, ale w końcu sam wymieniłem ten element jako kluczowy dla gatunku. Trudno.

Mimo wszystko film pozostawia znakomite wrażenie. Jest to porządny kryminał o wspaniałym nastroju napięcia, a nawet niepokoju i intrygi w wielkiej, surowej, brutalnej metropolii. Z mojego  doświadczenia nikt nie może się równać w tym gatunku z amerykanami, a japońskie filmy policyjne, które mają do tego potencjał są materiałem wtórnym. O nich jednak wspomnę przy innej okazji. Czarny deszcz wykorzystuje tło japońskiej metropolii, aby opowiedzieć własną historię na własnych warunkach. Mimo silnego poczucia wyższości sam tytuł sugeruje pewne rozliczenie z przeszłością amerykańsko-japońską, a pozytywna postać Matsumoto potwierdza szczere chęci i oddany szacunek. Cóż za rok dla padających murów!

4. Terminator (1984) – reż. James Cameron

Aktor pochodzenia austriackiego jako nikczemny terminator, ubrany w skórę, ciemne okulary (w nocy) i na motocyklu, sięgający po karabin automatyczny. You can't get more 80s then that.

Film jest nieco inny, niż pozostałe wyżej opisane, ponieważ ma w sobie więcej z horroru niż prawdziwej akcji, ale mimo wszystko zawiera zbyt wiele elementów charakterystycznych, żeby o nim nie wspomnieć. Jak byłem szczeniakiem to mnie pierwsza scena wystraszyła nie na żarty. Śniły mi się te nagie roboty kilka nocy i do teraz zostało o tym nieprzyjemne wspomnienie. Dzięki Cameron!

Film przerażający. Nieznane zło ściga bohaterów ciągle próbując ich zabić. Wspaniały pomysł na scenariusz, żeby osadzić go w czasach współczesnych (ówczesnych), ale nawiązywać do nieznanej przyszłości. To moment kiedy strach przed sztuczną inteligencją stał się realny i w tym filmie ukazano to lepiej niż gdziekolwiek indziej, a mimo wszystko duch apokalipsy jest obecny. Pomysł nie był przełomowy (zważywszy chociażby na Odyseję kosmiczną – o buntującym się w zabójczym amoku komputerze pokładowym), ale na pewno znakomicie wlany w formę akcji. Niesamowicie wartka akcja to niejedyny plus. Nieunikniona czarna chmura zagłady i wiecznego niebezpieczeństwa, to coś, w czym amerykanie się specjalizują. Nie wiesz skąd, ale mechaniczna łapa zabójczego androida dosięgnie cię. Musisz pozostać w ciągłym biegu.

Kolejna część próbowała być trochę zabawna, trochę obyczajowa. Pierwsza pozostała prawdziwą i nie odpuszcza widzowi ciągłego napięcia i ogromnej dawki bezpodstawnej przemocy. Oprócz tego pochodzi ona ze strony wielkiego jak góra chłopa z obcym akcentem. Największy strach Amerykanów – obca siła naruszająca niewidzialną kopułę krainy szczęścia i dobrobytu. Wiadomo jednak, że kto, jeśli nie oni za pomocą dębowego patyka powstrzymają watahę wilków. Wszystko kończy się pomyślnie, a niebezpieczeństwo, mimo żałośnie niskiego prawdopodobieństwa przeżycia, zostaje zażegnane. Ale gdzie ja mówię o realizmie, nie po to się tu zebraliśmy. Są wybuchy, są strzelaniny, są pościgi. Odfajkować.


Kolejna część wkrótce...

0 komentarze:

Prześlij komentarz