piątek, 5 czerwca 2015

Podsumowanie miesiąca: maj 2015

Kadr z filmu Wyrmwood w reż. Kiah Roache-Turnera.

Witam. Jest forma, pojawiła się słoneczko, fala grillowa przechodzi przez Wrocław, ale nic nie powstrzyma mnie przed małym podsumowaniem. Miesiąc skrajności - ciekawe nowości i piękne klasyki. Po prostu kawał dobrego kina. Pozdrawiam.

Wszystkie opisy poniżej pojawiają się na bieżąco w Filmotece. Co miesiąc gromadzę je w jeden wpis.

Matka Joanna od Aniołów (Polska 1961) - reż. Jerzy Kawalerowicz
Jeden z najważniejszych polskich twórców i jego arcydzieło. Adaptacja, wiadomo, ale jak pięknie sfotografowana! Pierwsza dziesiątka w kategorii efektów wizualnych.
Jednak nie samymi zdjęciami człowiek żyje. Film dość kontrowersyjny, choć nie miał kłopotów z cenzurą, która półkowała masowo polskie produkcje. Być może z powodu pozornego antykatolicyzmu. To nieprawda. Film traktuje o chorobie, owianej nutą mistycyzmu. Tak, twardo stąpam po ziemi i interpretuję to jako schorzenie.
Nie mniej przedstawione tak umiejętnie, że zadowoli każdego. Traktujmy to jako dzieło sztuki, którym jest, a wszyscy będą zadowoleni.
Pozycja obowiązkowa w poznawaniu polskiego kina.

Popiół i diament (Polska 1958) - reż. Andrzej Wajda
Żelazna pozycja polskiej szkoły filmowej, nurtu powojennego, a prawdopodobnie najważniejsza w filmografii Wajdy.
Cybulski gra całym sobą, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Podobno naśladował Jamesa Deana, ale na szczęście wyszło mu coś nowego, oryginalnego. Film nienapompowany jak balon, ale dumnie rozprawiający o patriotyzmie.
Cybulski podobno sporo improwizował na planie, czemu Wajda niewątpliwie zawdzięcza część sukcesu.

Eroica (Polska 1957) - reż. Andrzej Munk
Dwunowelowa opowieść o drugiej wojnie. Podobno była też trzecia, ale nie podrosła do oczekiwań reżysera i nie znalazła się w filmie.
Pierwsza - śmieszna, o warszawskim cwaniaczku, który miga się jako może, by nie walczyć w powstaniu. Druga - tragiczna, o grupie oficerów w niemieckim obozie i ich wewnętrznych konfliktach.
Różne ujęcia obrazu wojny, taki był zamysł Munka. Film wbrew pozorom nie jest antypatriotyczny ani antybohaterski, po prostu patrzy z innej perspektywy. Ważny jest taki zdystansowany głos pośród śmiertelnie poważnej martyrologii.

Francuski łącznik (Stany Zjednoczone 1971) - reż. William Friedkin
Film zawiera jedną z najlepszych scen pościgów w historii kina, kiedy główny bohater grany przez Gene’a Hackmana (za którym nie szaleję) ściga pociąg miejski. Na kręcenie wymienionej sceny w Nowym Jorku ekipa nie dostała pozwolenia, więc kilka osób po prostu chwyciło kamery, Hackman wsiadł w Pontiaca LeMans i zaczęli kręcić. Wszystko było dość niebezpieczne, a reżyser samodzielnie wykonywał większość zdjęć, bo inni operatorzy nie mieli ochoty ryzykować życia. Jest jedno ujęcie, w którym widać jak w ostatniej chwili kierowca skręca tuż przez Friedkinem. Mocna rzecz.
Mam jednak wrażenie, że film leci na sławie spowodowanej tą sekwencją. Scenariusz jest raczej średni, gra aktorska na poziomie wystarczającym, a zakończenie wygląda jakby miało być inne, ale nie starczyło już pieniędzy, albo ochoty. Typowy kryminał lat 70.

Pojedynek w ciszy (Japonia 1949) - reż. Akira Kurosawa
Przepiękna opowieść o szacunku, miłości i zasadach. Wszyscy mają własny kodeks, według którego postępują i traktują innych. Dochodzi do nieporozumień, czasem do starć. Na koniec jednak wszystko wychodzi. Happy end tutaj jak katharsis, po tylu perypetiach, pozostawia widza z uśmiechem na twarzy.
Kurosawa to mistrz, wątpliwości nie ma. Biegłość w prowadzeniu fabuły jest wzorem dla każdego reżysera. Jego filmy są małymi dziełami sztuki, małymi przyjemnościami dla kinomana. Podobają się jednak każdemu, ze względu na autentyczne piękno uchwycone w obiektywie. Jeśli kino japońskie, to tylko Kurosawa.

Siódma pieczęć (Szwecja 1957) - reż. Ingmar Bergman
Wielki, przeogromny reżyser. Prekursor, wyznacznik, tytan. Ekchm.
Od czego zacząć? Facet robi dziwne kino. Jak usłyszysz, że ktoś ekscytuje się Bergmanem, to albo gdzieś czytał, że gość jest niezły, albo faktycznie lubuje się w poetyckiej melancholii, jest koneserem.
Autor często nawiązuje do własnego życia, rozliczając się z przeszłością na naszych oczach. Fajnie. Tematyka jak każda inna, ale trzeba pamiętać, że to kino, oprócz dziwnego, jest bardzo intymne.
W tym konkretnym wiele metafor, postaci nie z tego świata i sytuacji tak absurdalnych, że aż ciekawych. Nie mój świat, ten, ale doceniam kunszt.

Tam, gdzie rosną poziomki (Szwecja 1957) - reż. Ingmar Bergman
Bergman jak zwykle - żyć, umierać? Kochać, zabić się? Taki to już typ, albo go lubisz, albo nienawidzisz. Film drogi; mam nadzieje, że to nie nadużycie, ponieważ bohater jedzie i rozmyśla, i spotyka kogoś, i dalej jedzie i dalej rozmyśla. Dojrzewa w tej wyprawie, godzi się ze sobą i ze swoim otoczeniem. Na koniec można go obdarzyć nawet jakąś sympatią.
Dobrze się to ogląda, bo reżyser dobry, to i ciekawie opowiada. Jeśli jednak nie lubisz powolnej fabuły i dużej dawki egzystencjalizmu, to odwróć się i odejdź w przeciwnym kierunku, bo to nie dla ciebie.

Nowojorskie opowieści (Stany Zjednoczone 1989) - reż. Woody Allen, Martin Scorsese, Francis Ford Coppola
Nie.
Idźcie robić filmy osobno. Allen niskich lotów, jakaś tam opowiastka, która kołatała mu się po głowie. Coppola w ogóle poleciał, bajka irrelewantna dla kogokolwiek. Ale Scorsese! Co on zrobił kawał dobrej noweli! Bardzo ciekawe, dopracowane, nie robione po łebkach, szalenie dobrze zmontowane. Polecam więc obejrzeć tylko pierwszą część, a podczas pozostałych dwóch nastawić pranie, albo na przykład umyć kuchenkę, bo pewnie brudna. Bardziej produktywne zajęcie.
Jeśli to miało przedstawić urok Nowego Jorku, to kurczę nie wyszło.

Ściana (Wielka Brytania 1982) - reż. Alan Parker
Fanem Pink Floydów nigdy nie byłem, ale Jezusie, czuję to. Czuję co chcecie mi przekazać. Ból i cierpienie, złość i namiętność, bunt. Widzę to, niemal mogę dotknąć. Ekran się wybrzusza, obrazy mówią do mnie, rozumiemy się bez słów. Bo dialogów tutaj nie ma, tylko hiciory owego zespołu.
Jeden wielki teledysk, połączony historią pewnego człowieka. Rogera Watersa dokładniej, który daje upust wszystkim swoim demonom w tej produkcji. Film idealnie odzwierciedla charakter muzyki Pink Floydów, uczucia, które mogą towarzyszyć słuchaniu m.in. albumu The Wall.
Genialne zdjęcia, genialne animacje, znakomity montaż, job well done.

Z soboty na niedzielę (Wielka Brytania 1960) - reż. Karel Reisz
Coś niesamowicie surowego, prawdziwego, nieowijającego w bawełnę. Główny bohater to mistrzostwo świata, nie rozumiem dlaczego nie zrobił kariery. Jest boleśnie prawdziwy jak powrót do służbowej rzeczywistości po urlopie. Tak autentycznego, męskiego aktora ze świecą szukać. Był szowinistą, gburem i cwaniakiem, ale taki miał być. Super.
Realizm angielski ma się dobrze, jeden z najlepszych nurtów. I ten akcent!

Samotność długodystansowca (Wielka Brytania 1962) - reż. Tony Richardson
Anglia, dzieciaki, zakład poprawczy. Nie trzeba mówić więcej. Oglądasz tę smutną historię, ściska cię w żołądku, grymas bezwiednie wykrzywia ci mordę, i tyle. Oddychasz, siedzisz, patrzysz, odczuwasz. Dużo emocji na ekranie powoduje dość emocjonalny seans. A wszystko w szorstkim, angielskim wydaniu.

Wyrmwood (Australia 2014) - reż. Kiah Roache-Turner
Jasna cholera, nie wiem co powiedzieć.
Dużo komiksowego gore’u, dużo rozpieprzania zombiaków do punkowej ścieżki dźwiękowej. Pełno horrorowej groteski. Ten film wzniósł domorosłe projekty na wyższy poziom. Podobnie zrobił z gatunkiem horroru. Niczego nie udaje, ma dystans do siebie, jest jaki jest - na wyrost. Przebarwiony, jak filtr, z którego korzysta.
Tak specyficznego czarnego humoru dawno nie widziałem. Momenty, które pretendują na poważne po chwili zbijane są niedorzecznymi scenami, z których nie sposób się nie śmiać. Właściwie to nie śmiech, tylko wyraz sadystycznej satysfakcji, gdy kolejne czaszki są beznamiętnie rozłupywane. I oczywiście nastrój australijskiego odludzia, starych pickupów, muskularnych, brodatych mężczyzn, którzy żyją by gołymi rękami ukręcać karki. Kupuje to i chce więcej. A mogę, bo to projekt crowdfundowany.
P.S.: Na oficjalnym kanale youtubowym jest dodatkowa scena (i wiele więcej materiałów ekstra). Oddaje charakter filmu w stu procentach.

Mad Max: Na drodze gniewu (Australia 2015) - reż. George Miller
Głośny, pustynny, wypakowany eksplozjami, dużą ilością fur V8 i wrogiego mruczenia pod nosem. Czego chcesz więcej, człowieku?
Szerzej opisałem to tutaj.

Sieć (Stany Zjednoczone 1976) - reż. Sidney Lumet
Słyszałem o nim dawno temu. Świetnie obnaża obłudę i arogancję stacji telewizyjnych (w szczególności informacyjnych). Posiada jeden z najlepszych monologów w historii kina.
Zawiewa trochę amerykańskim rutyniarstwem, ale mimo wszystko dobry. Świetny scenariusz, dobra gra aktorska, nie ma co narzekać. Tylko ten dziwny filtr irytuje.

0 komentarze:

Prześlij komentarz