środa, 24 września 2014

Tom Cruise wciąż nie rozczarowuje

Na skraju jutra (Stany Zjednoczone 2014) - reż. Doug Liman

Mam szczęście do filmów z Tomem Cruisem. Niepamięć mnie oczarowała. Oczywiste odniesienia do Moona i Matrixa są ukłonem w stronę filmów, które dla gatunku sci-fi wniosły niebywale dużo. To zabawne, bo nawet nie tak bardzo za człowiekiem przepadam. O jego życiorysie wolę nie czytać w obawia o własne szare komórki, a film z jego udziałem jakoś sam zawsze wpadnie. Nikt już na nie czeka. I tak się ukażą czy tego chcemy czy nie. Czym więc Na skraju jutra zaskarbiła moją sympatię?

Na zdj. Tom Cruise

Na co patos w filmach fikcji naukowej? Ocalenie świata to najbardziej eksploatowany temat we współczesnym kinie amerykańskim. Tak jest i  koniec, należy się z tym pogodzić. Ja chyba się pogodziłem dlatego lepiej wchłaniało mi się Na skraju. Mówiąc o braku patosu mówię oczywiście o skali amerykańskiej, bo obiektywnie jest go, naturalnie, dużo. Jeden oddział uzbrojony w zmechanizowane szkielety ratuje ludzkość od zagłady. Każda osobowość inna, ale razem tworzą zgrany zespół. Oczywiście jest też turbo laska zawstydzającego niejednego mężczyznę swoją tężyzną fizyczną i odwagą oraz niejedną kobietę swoją urodą. Nieco spleśniały model powielany z Obcego zdaje się wciąż działać. Ale film nie jest śmiertelnie poważny. Główny badass początkowo jest tylko ciapowatym i tchórzliwym specem od PR'u. Dopiero później staje się nieustraszonym (choć zdecydowanie nie niezniszczalnym) pogromcą kosmitów. Dystans Toma Cruise'a do samego siebie jest imponujący.

Oryginalny pomysł w filmie sci-fi jest niczym innym jak czerpaniem z książki sci-fi. Jeśli taka metoda działa, to nie widzę przeciwwskazań. Tym bardziej, że zasięg książki w naszych czasach jest dramatycznie niższy niż filmu. W ten sposób może ktoś dotrze do papierowego pierwowzoru, zachęcony podczas seansu. To tylko i wyłącznie dobra rzecz. Niechże poczyta coś więcej niż instrukcję obsługi nowego smartfona. Tutaj mamy do czynienia ze zmieszaniem Dnia świstaka z Dniem Niepodległości. Z tych dwóch Dni powstaje Skraj jutra, co oznacza, że bohater zamiast obudzić się następnego dnia, wciąż przenosi się w czasie do ranka dnia dzisiejszego. Nadążasz? W ten sposób odżywa cały dzień od początku i dopracowuje strategię krok po kroku. W wielu przypadkach jest to okazją do humorystycznego zabarwienia sceny. Przecież lubimy się i pośmiać, i popłakać, a czasem nawet podniecić tylko w ciągu dwóch godzin, a najlepiej w kinie, prawda? No cóż, ostatni element odpada, choć Cage naciska, ale za mało zdecydowanie.

Na zdj. od lewej: Tom Cruise, Emily Blunt

Kolejną, najważniejszą zaletę wprawne oko zobaczy od razu, a oko leniwe dopiero w materiałach z planu zdjęciowego. Żadnych studio oblanych w zieleni, żadnego animowanego skakania, biegania. Wszystkie sceny dynamiczne wykonane nie tylko przy pomocy staromodnej uprzęży, ale przez samych aktorów, zamiast kaskaderów. To powinno robić wrażenie w czasach, w których zdjęcia do filmu akcji trwają tydzień, a kolejne sześć miesięcy postprodukcja. Właściwie, to od dziś czynię to głównym kryterium wyboru filmu. Teraz zamierzam wybierać nie po zwiastunach, a po materiałach z planu. Warto, ponieważ film taki nie męczy rozchybotanymi zdjęciami, rozmytą sylwetką postaci czy szybkim montażem. Aktor nie zasłania twarzy po każdym wyczynie, żeby ukrywać, że to naprawdę nie on.

Oldschool służy nowym produkcjom, bo odsiewa je od chłamu. Na skraju jutra nie wbija w fotel, ani nie zwalnia mięśni szczęki, ale zapewnia rozrywkę na wysokim poziomie. Jest to film dobrze zaplanowany, zważając na motywy skakania w czasie. Nic właściwie nie rzuca się w oczy jako ewidentna niedoskonałość. Nie jestem pewien czy zaspokoi fanów sci-fi, ale fanów Transformers na pewno. Ot, rozrywka odmóżdżająca, raz na jakiś czas.

2 komentarze:

  1. dobrze podsumowałeś życiorys Toma :P

    OdpowiedzUsuń
  2. To był dobry film. Wielka niespodzianka jeżeli chodzi o blockbustery. Cruise to przegość i cieszy mnie że dotychczas nie zgarnęli go avengerzy i rzadko korzysta z kaskaderów. Tego green screena trochę było :) Jednak tak jak napisałeś plan robił wrażenie. Szczególnie w scenach "batalistycznych".

    OdpowiedzUsuń